Fetysz pozytywności

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości.

Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenie o nich.

Fot. Tamanna Rumee / Pixabay

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości.

Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiały, że zrodziła się wiara w omnipotencje człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych trudnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.


Tekst pochodzi z artykułu Dobre niedobre emocje, dostępnym na naszej stronie.

Serendipity

Termin serendipity do naukowego słownictwa wprowadził socjolog Robert Merton jako określenie przypadkowego dokonania ważnego odkrycia, kiedy szuka się zupełnie czego innego. W takim znaczeniu słowo to po raz pierwszy zostało użyte przez hrabiego Horace’a Walpole’a po przeczytaniu perskiej bajki „Trzej książęta z Serendipu”.

Najczęściej przytaczanym przykładem serendipity jest przypadkowe odkrycie penicyliny przez Aleksandra Fleminga. Eksperymentował on z kulturami bakterii w celu opracowanie procedury kontrolowanej hodowli. Przypadkiem odkrył on, że pleśń, która pojawiła się na płytce z bakteriami, wydziela zabójczą dla nich penicylinę. Dalsze badania umożliwiły zastosowanie penicyliny jako leku przeciwbakteryjnego, czyli antybiotyku. Innym wymienianym przykładem jest wyprawa Kolumba, który chcąc dopłynąć do Indii, przez przypadek odkrył Amerykę. Dlatego też Jacek Santorski, psycholog biznesu, woli – zamiast terminu serendipity – używać określenia „syndrom Kolumba”.

Psychologowie zwracają uwagę, że aby do takiego szczęśliwego odkrycia czy rozwiązania mogło dojść, umysł ludzki musi być wcześniej przygotowany pod względem teoretycznym. Osoba powinna więc posiadać jakąś wiedzę z danej dziedziny nauki, a przynajmniej mieć otwarty, bystry umysł, żeby zauważyć coś wyjątkowego. Oczywiście warto tutaj zwrócić również uwagę, że ciągłe zdobywanie wiedzy i nieustanne kształcenie się nie służą kreatywności. Do wystąpienia serendipity, poza przygotowaniem teoretycznym, ważne jest bowiem również podjęcie działania.

MOTYWACJA BEZ MARCHEWKI

Jak zmotywować pracownika do bardziej wydajnej pracy? Jednym z pomysłów, który przychodzi ludziom do głowy, jest zaproponowanie dodatkowego bonusu, nagrody lub premii za wykonanie większej ilości obowiązków. Otóż, w świetle badań psychologicznych okazuje się, że ta metoda sprawdza się współcześnie tylko w ograniczonej liczbie przypadków. W większości może wywołać odwrotny od zamierzonego skutek.

Aby dowieść tej tezy, psycholog Sam Glucksberg powtórzył badanie Karla Dunckera z 1945 roku, modyfikując je przez dodanie części eksperymentalnej. Zadanie Dunckera polegało na przyczepieniu zapalonej świecy do korkowej ściany w taki sposób, by wosk ze świecy nie kapał na stojący pod nią stół. Uczestnicy mieli do dyspozycji świecę, pudełko pinezek oraz pudełko zapałek. Nieoczywiste i wymagające twórczego myślenia było wykorzystanie pudełka po pinezkach jako elementu rozwiązania – przyczepienie go do ściany i umieszczenie na nim zapalonej świecy – i na tym właśnie polegało właściwe wykonanie tego zadania. W eksperymencie Glucksbera uczestników podzielono na dwie grupy i poinformowano, że podczas wykonywania zadania będzie mierzony czas, w jakim poszczególne osoby będą je wykonywać. Wspomniana wyżej modyfikacja polegała na wprowadzeniu elementu nagrody: pierwszej grupie powiedziano tylko, że chodzi o obliczenie średniej długości czasu rozwiązywania tego zadania, w drugiej natomiast uczestnikom obiecano nagrodę finansową, przeznaczoną dla tych, którzy wystarczająco szybko znajdą rozwiązanie. Wyniki eksperymentu pokazały, że grupa druga (a więc ta motywowana zachętą finansową) wykonywała zadanie średnio o 3,5 minuty dłużej niż grupa pierwsza. Przeczy to powszechnemu przekonaniu, że w celu lepszego motywowania ludzi należy ich nagradzać.

Dlaczego tak się dzieje? Otóż, w eksperymencie, który przeprowadził Glucksberg (a który później wielokrotnie został powtórzony) od uczestników wymagane było twórcze myślenie. Nagrody zawężają ludzką uwagę, a tym samym spowalniają myślenie i sprawiają, że ludzie koncentrują się tylko na celu. Kiedy zatem mamy do czynienia z zadaniami, w których wymagane jest mechaniczne wykonywanie danej czynności, które nie wymagają poszukiwania rozwiązań i innowacyjności, w których cel jest jasno określony, a zasady proste (np. rąbanie drewna) – nagrody rzeczywiście zwiększają motywację. Dlatego też – na co zwraca Daniel Pink, analityk kariery – zewnętrzne motywatory działały jeszcze w wielu przypadkach w XX wieku. Obecnie jednak mogą wpływać na obniżanie motywacji pracownika. Oczywiście, współcześnie niekiedy również mamy do czynienia z prostymi zadaniami, jednak o wiele częściej są to prace wymagające umiejętności poznawczych, kreatywności czy szukania odpowiednich rozwiązań jakiegoś problemu. W tych wypadkach nagrody będą obniżać efektywność.

Jeśli zatem nie nagrody, to co może sprawić, że wzrośnie motywacja i wydajność? Wspomniany wcześniej Daniel Pink, w swojej książce „Drive”, wskazuje, że ważne jest skupienie się na zwiększeniu wewnętrznej motywacji. Składa się na to m. in. zwiększenie autonomiczności. Okazuje się, że miejsca pracy, które wspierają autonomię, dając ludziom rzeczywistą kontrolę nad różnymi aspektami pracy, wykazują się wzrostem efektywności wśród pracowników. Kolejnym aspektem jest zauważenie, że pracownicy potrzebują doskonalić się w tym, co jest dla nich ważne. Zobaczenie zatem przez pracownika własnych postępów jest kluczowe dla wzrostu motywacji i przez to wydajności. Ostatnią sprawą, o której mówi Pink, jest potrzeba widzenia swojej pracy jako pożytecznej w szerszym kontekście. Motywacja wzrasta u tych pracowników, którzy zauważają, że ich praca wnosi coś istotnego do społeczeństwa, wpływa na innych ludzi.

Nagrody i premie, jakkolwiek wydają się łatwym i skutecznym sposobem na zwiększenie motywacji, mogą okazać się niewystarczające w systemach pracy opartych na innowacyjności i szukaniu rozwiązań. Warto wtedy się zastanowić, czy nie będzie korzystniejsze uatrakcyjnienie samej pracy poprzez zwiększenie autonomii pracowników, możliwości ich samodoskonalenia oraz pokazanie im, że mają wpływ na otaczającą ich rzeczywistość, że ich praca ma sens głębszy niż tylko zarobkowy.

Autor: Igor Rotberg

 

Dla zainteresowanych:

Pink, D. (2009). Dan Pink na temat zaskakującej nauki o motywacji, TED [online]. Dostępne w internecie tutaj
Pink, D. (2009). Drive, New York: Riverhead Books

Artykuł dostępny jest również na portalu naTemat.

DOBRE NIEDOBRE EMOCJE

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości. Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiało, że zrodziła się wiara w omnipotencję człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych negatywnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.

Dopóki się uśmiechamy

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości. Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci – na co zwraca uwagę Mari Ruti, profesor teorii krytyki na Uniwersytecie Toronto – kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenia o nich.

Imperatyw dotyczący przeżywania tylko przyjemnych emocji i usilnego dążenia do pozbycia się wszystkich nieprzyjemnych doznań jest czasami tak głęboko zakorzeniony, że boimy się nawet nazywać nasze emocje, powodowani wstydem i lękiem przed tym, że możemy być ocenieni jako gorsi, nie dość dobrzy. Dlatego też nie dajemy sobie prawa do choroby, obniżonego nastroju czy lęku. Nie pozwalamy sobie na momenty zatrzymania się w pędzie ku wymarzonemu szczęściu, nawet jeśli nasz organizm bardzo tego potrzebuje. Działamy często na przyspieszonych obrotach, żeby przypadkiem nie zwolnić i w konsekwencji nie poczuć niechcianych emocji. Zdarza się jednak opaść w końcu z sił, zachorować lub mieć gorszy dzień – wtedy jest dla nas jedna rada: musimy jak najszybciej się naprawić!

Przymus doświadczania tylko dobrych emocji wywodzi się przekazu społecznego dotyczącego tego, czego powinniśmy doświadczać, a czego unikać w życiu. Psycholog Randall Wilson wskazuje na zasady, do których, na przestrzeni wieków, został sprowadzony ów przekaz. Po pierwsze: nieprzyjemne myśli i emocje są złe, a przyjemne – dobre. Po drugie: jeśli człowiek doświadcza negatywnych myśli i emocji, oznacza to, że nie funkcjonuje dobrze i że powinien jak najszybciej pozbyć się tych „szkodliwych” stanów psychicznych. Po trzecie: można prowadzić dobre życie tylko pod warunkiem, że doświadcza się przyjemnych odczuć. Zasady te można zawrzeć w ogólnym stwierdzeniu, że dobre życie jest równoznaczne z dobrym samopoczuciem. Jak dodaje z kolei Marcin Fabjański, filozof: „Poszatkowaliśmy rzeczywistość na to, co dobre i złe, przyjemne i nieprzyjemne, i stosujemy strategię konia na szachownicy”. Chcemy jak najszybciej z pola oznaczającego złe, nieprzyjemne odczucia przeskoczyć na pole, w którym możemy doświadczać jedynie pozytywnych i miłych doznań.

Stłamszeni

Brak odpowiedniego treningu, który pomógłby w radzeniu sobie z nieprzyjemnymi emocjami, sprawia, że człowiek stara się tłumić negatywne doświadczenia. Obawia się nie tylko nieprzychylnego nastawienia lub krytyki ze strony innych ludzi, ale również boi się konfrontacji z niechcianymi uczuciami. Spadek energii, smutek, bezsilność, potrzeba wycofania, gniew, rozżalenie, lęk i wiele innych odczuć jest codziennie przez nas zagłuszanych na wiele różnych sposobów. Psycholog Tomasz Jamroziak wskazuje, że wiele osób, które doświadczają depresji, to ludzie z zablokowaną złością. W ich otoczeniu bowiem smutek był bardziej akceptowany niż wyrażanie złości. Psychoterapeutka Tori Rodriguez mówi z kolei, że próby tłumienia niechcianych myśli i uczuć mogą odnosić odwrotny skutek i powodować, że, paradoksalnie, będziemy doświadczać jeszcze większej ilości niechcianych stanów psychicznych, co systematycznie będzie wpływało na obniżenie poziomu naszego zadowolenia życiowego.

Jeszcze jedną konsekwencją tłumienia niepożądanych myśli i uczuć jest fakt, że stajemy się również nieczuli na cierpienie innych. Zakładamy, że jeśli nie są oni perfekcyjni, absolutnie szczęśliwi, wiecznie zadowoleni, to coś z nimi jest nie w porządku i prawdopodobnie przyczyna leży w tym, że nie starają się wystarczająco mocno. Silny nacisk na ciągłe doskonalenie swojego życia, na nieprzerwane doświadczanie dobrego samopoczucia, sprawia, że ludzie zaczynają bardzo szybko przypisywać negatywne oceny tym, którym trudno się jest dostosować do właściwego sposobu działania i przeżywania życia. Z jednej strony człowiek, pod wpływem huraoptymizmu, doświadcza przymusu przeżywania jak największej ilości pozytywnych odczuć, z drugiej strony jednak zmaga się z poczuciem, że przyjemne emocje nie mogą trwać wiecznie. Czując, że przecież szczęście nie będzie trwało w nieskończoność, że każda chwila nieuchronnie zbliża go do obniżenia się nastroju i pogorszenia samopoczucia, zaczyna równocześnie oczekiwać zbliżającego się nieszczęścia, co powoduje wzrost niepokoju związanego z przyszłością.

Oczywiście – co sygnalizuje również wspomniana wcześniej Mari Ruti – nie chodzi o fetyszyzowanie braku psychicznej lub emocjonalnej stabilności, który jest często olbrzymim obciążeniem, wielką trudnością, z którą na co dzień trzeba się zmagać. Wielu ludzi cierpi z powodu przeżywanego lęku, doświadczania depresji czy innych poważnych stanów psychicznych. Jednak postrzeganie negatywnych doświadczeń jako przeciwstawnych dobrze przeżytemu życiu jest dużym nieporozumieniem. Są one bowiem naturalnym i stałym elementem ludzkiego życia.

Oswajanie niesfornego

Lubienie przyjemnych rzeczy oraz nielubienie rzeczy niemiłych jest jak najbardziej normalne i nie stanowi problemu. Kłopoty pojawiają się wtedy, kiedy obsesyjnie zaczynamy pragnąć, żeby dobre rzeczy trwały zawsze, a nieprzyjemne nigdy się nie pojawiały. A przecież nasz charakter, jak mówi Mari Ruti, „to nie tylko to, co jest miłe i przyjemne, ale również to, co niestałe, nieuporządkowane, kłopotliwe, a nawet nieco wzburzone lub przygnębiające”. Randall Wilson posuwa się jeszcze dalej i mówi, że bycie cały czas szczęśliwym i nieustanne dobre samopoczucie są nienaturalne i odbiegają od zdrowego stanu ludzkiej egzystencji. Dążenie do maksymalizacji przyjemnych odczuć, przy jednoczesnym niepozwalaniu sobie na przeżywanie niemiłych, jest więc z góry skazane na niepowodzenie.

Doświadczaniu niechcianych odczuć i myśli towarzyszy przekonanie, że jest to wyraz naszej słabości. Postrzegamy siebie jako zbyt wrażliwych, podczas gdy – w myśl zasady o ciągłym doskonaleniu się – powinniśmy wziąć się w garść i naprawić, uleczyć, zmienić. Brené Brown, autorka książki „Dary niedoskonałości”, mówi, że wrażliwość nie jest oznaką słabości. Podkreśla, że jest to bardzo niebezpieczny mit. Definiuje wrażliwość jako emocjonalne ryzyko, okazywanie uczuć, niepewność. Jest ona napędową siłą życia, bowiem z niej powstaje innowacja, kreatywność i zmiana. „Wrażliwość jest najbardziej rzetelną miarą odwagi: do otwarcia się przed innymi, do bycia szczerym” – dodaje autorka. To odwaga, by przeżywać zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne emocje. Jeśli bowiem możemy poczuć miłość do innej osoby, poczujemy również smutek i stratę, kiedy ją utracimy.

Jak zatem oswoić niechciane myśli i uczucia? Jak oswoić trudne doświadczenia? Jak zmierzyć się ze stratą, bólem, złością, smutkiem czy samotnością? Marcin Fabjański wskazuje, że praktykowanie uważności jest dobrym sposobem na zmierzenie się chociażby z poczuciem samotności. Badania pokazują, że zwrócenie uwagi na samego siebie podczas medytacji, wbrew pozorom, nie zwiększa poczucia osamotnienia. Oswaja natomiast doświadczenie samotności. Oswaja również i inne doznania, często określane jako nieprzyjemne, trudne. Tori Rodriguez również uważa, że doświadczanie i akceptacja takich doznań mają kluczowe znaczenie dla zdrowia psychicznego. W treningu uważności nie chodzi jednak o zmniejszenie ilości nieprzyjemnych odczuć, lecz o nauczenie się funkcjonowania w życiu w obecności  negatywnych myśli czy uczuć – dodaje psychoterapeutka. Niezależnie od tego, czy praktykujemy uważność, czy też nie, zawsze możemy podchodzić do doświadczanych przez nas uczuć i myśli z troską, nie starając się na siłę i za wszelką cenę zatrzymywać dobrych, rugując złe.

Żadna myśli czy emocja nie jest z natury dobra lub zła. To naturalne doświadczenia, wynikające z bycia człowiekiem. Smutek ma takie samo prawo do obecności w życiu jak radość – zwraca uwagę Randall Wilson. Dodaje, że „gdybyśmy wszyscy robili to, co sprawia że czujemy się dobrze lub co nas uszczęśliwia, nic znaczącego czy trudnego nigdy nie zostałoby ukończone”. Patrząc na nasze największe osiągnięcia w życiu, widzimy, że nie czuliśmy się dobrze przez cały czas, kiedy pracowaliśmy nad ich urzeczywistnieniem. Wszystko, co znaczące i trudne, wiąże się również z nieprzyjemnymi uczuciami, wychodzimy bowiem wtedy poza naszą strefę komfortu, doświadczając takich odczuć, jak choćby niepewność, lęk czy zniechęcenie. Szczęście oznacza nie tylko robienie rzeczy przyjemnych i doznawanie komfortowych emocji, ale również robienie czegoś znaczącego i ważnego, co niekoniecznie musi być (i często nie jest) związane z przeżywaniem tylko dobrych uczuć i pogodnych myśli. Oznacza to, że szczęście, dobre samopoczucie, radość i pogodny nastrój mogą – jak to określa Wilson – jedynie towarzyszyć nam podczas drogi ku rzeczom ważnym. Mogą pojawiać się i znikać. Warto więc cieszyć się nimi, kiedy ich doświadczamy, ale nie przywiązywać się do nich i nie traktować ich jako celu samego w sobie.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Fabjański, M. (2013). Oswajanie samotności, Coaching, nr 6/2013 (21), s. 32 – 34
Jamroziak, T. (2013). Nieświęty spokój, rozmowę przepr. Rokita Z., Coaching, nr 6/2013 (21), s. 28 – 31
Rodriguez, T. (2013). Negative Emotions Are Key to Well-Being, Scientific American [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Ruti, M. (2014). Happiness and Its Discontents, The Chronicle of Higher Education [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Wilson, R. (2013). Positive Thinking and Other Harmful Advice, Like a Fish in Water [online]. Dostępne w Internecie tutaj

W ZMIENNYM TEMPIE ŻYCIA

Współczesny człowiek żyje w świecie wielu zmian, które dzieją się jednocześnie i to z dużą szybkością. Przyspieszenie postępu technologicznego wymusza potrzebę przystosowania się do transformacji w różnych obszarach funkcjonowania człowieka: zawodowym, społecznym, towarzyskim, edukacyjnym itd. Przyzwyczajenie się do pośpiechu, społeczna presja sukcesu czy chociażby nieustanna pogoń za szczęściem sprawiają, że cały czas staramy się biec do przodu bez zatrzymania, odpoczynek i sen redukując do niezbędnego minimum. W dążeniu do dobrostanu, do poczucia szczęścia, do niezależności finansowej, rozwoju kariery czy posiadania kolejnych dóbr materialnych, nie ma nic złego. Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy oczekiwać, że nasz rozwój, nasza kariera czy nasza droga ku szczęściu będzie przebiegać bez żadnych zakłóceń, cały czas w takim samym lub nawet szybszym tempie niż teraz. Nie uwzględniając momentów spowolnienia, zatrzymania, a także takich sytuacji, kiedy niezbędne staje się wykonania kroku w tył, oczekujemy tylko zysków i nieprzerwanej hossy. Tymczasem krzywa zawsze rosnąca w przyrodzie nie istnieje. Zakładając, że nieustannie będziemy realizować nasze zamierzenia w takim tempie i zakresie, w jakim to sobie zaplanowaliśmy, buntujemy się bardzo w tych momentach, kiedy życie w jakiś sposób (czy to przez wymogi zdrowotne, rodzinne czy zawodowe) zmusza nas chociażby do spowolnienia. Traktujemy przeszkody na naszej drodze rozwoju i kariery jako wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca, które świadczą o naszej nieudolności i słabości.

O ile niechęć do konfrontowania się z przykrymi zdarzeniami, z sytuacjami, które wyrywają nas z utartych kolein, jest zrozumiała (wymaga od nas wszak przystosowania się do zupełnie nowej sytuacji), o tyle narastające w nas poczucie winy, samooskarżanie czy sabotowanie poczucia własnej wartości jest nieuzasadnione, ponieważ wynika z przeświadczenia, że zawsze będziemy niezawodni w dążeniu do celu, że nigdy nie przytrafią nam się żadne kłopoty, że organizm i psychika są stworzone do całodobowej pracy na najwyższych obrotach przez okrągły rok. Tymczasem zdarzenia, które odbieramy jako przeszkody, są naturalną częścią naszej drogi rozwoju, kariery, samorealizacji czy spełniania marzeń.

Spowolnienie

Kryzys i spadek motywacji to etapy następujące po każdej ważnej zmianie w życiu człowieka, po pierwszej fazie nauki nowych rzeczy. Andrzej Bubrowiecki, coach rozwoju osobistego i trener w biznesie, zwraca uwagę na fakt, iż ów moment spowolnienia jest świetnym czasem na wprowadzenie poprawek i niezbędnych modyfikacji, ponieważ każdy proces zmiany wymaga od nas analizy. Zmieniające się warunki, dotyczące danego przedsięwzięcia (bez względu na to, czy jest ono związane z życiem zawodowy czy na przykład z naszym hobby), zmuszają nas do zastanowienia się nad kierunkiem i tempem wprowadzanych zmian oraz skutecznością już powziętych kroków. Kryzysy i niepowodzenia są wpisane w scenariusz zmian w życiu. Mogą nawet być przyczynkiem do zwiększenia się naszej operatywności i twórczego myślenia. Phil Hansen, multimedialny artysta, który musiał zmagać się z problemami neurologicznymi, powodującymi drżenie rąk, mówi, że zaakceptowanie ograniczeń może wzmóc kreatywność. Artysta dodaje, że uczenie się kreatywności w ramach obostrzeń, na które się napotykamy, daje nam szansę na zmianę nas samych i przekształcenie świata.

Biorąc pod uwagę samo postrzeganie czasu, warto zauważyć, że podczas gdy w wielu kulturach czas ma charakter cykliczny, a więc uważa się go za zasób odnawialny, w kulturze zachodu ma charakter liniowy, w związku z czym ludzie odnoszą wrażenie, że jego zasoby są ograniczone i cały czas ich ubywa. Carl Honoré, autor „Pochwały powolności”, podkreśla, że postrzeganie czasu w sposób liniowy zaszczepia w człowieku przekonanie, iż czasu jest mało i te chwile, które nie zostaną wykorzystane, przepadną bezpowrotnie. Skutkuje to przyspieszaniem tempa życia, próbą zrobienia więcej w coraz mniejszej jednostce czasu. Skupianie się na jednej rzeczy jest więc często postrzegane jako strata czasu. Postęp technologiczny zachęca dodatkowo do robienia kilku rzeczy naraz. Ścigamy się z innymi i sami ze sobą, robiąc wszystko w możliwie szybkim tempie. Kiedy mamy chwilę, w której akurat nie musimy wykonywać wielu rzeczy jednocześnie, kiedy możemy na moment przestać działać, czujemy się dziwnie. Dlatego też wielu z nas postrzega spowolnienie tempa zmian czy rozwoju jako zło konieczne. Tymczasem, jak wskazuje na to Carl Honoré, może być ono pożądaną wartością w życiu, ponieważ kiedy ludzie zwalniają w odpowiednich momentach, odkrywają, że mogą robić wszystko dużo lepiej, że są – wbrew pozorom – bardziej produktywni.

Rozumiane w ten sposób świadome zwolnienie tempa życia, na co wskazuje, psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger, nie jest zaciąganiem hamulca, tylko raczej zdejmowaniem nogi z gazu. Slow life nie jest nurtem przeciw dorobkowi cywilizacji, lecz bardziej stylem życia, którego celem jest ratowanie się przed katastrofą cywilizacyjną – dodaje psychoterapeuta. Buntowanie się przeciwko doświadczaniu wszystkiego w jak najkrótszym czasie, nie skutkuje tym, że coś przechodzi nam koło nosa, że coś tracimy. Świadome spowolnienie tempa funkcjonowania sprawia, że samo życie staje się bardziej ciekawe. W końcu nurt slow life wyszedł od smakowania różnorodnych i przepysznych potraw wraz z rodziną czy przyjaciółmi, powstając jako alternatywa do idei fast foodów, w której nie ma miejsca na delektowanie się jedzeniem.  Mitem natomiast jest, że na wolniejsze życie mogą pozwolić sobie tylko zamożni ludzie w odpowiednim już wieku. Jak mówi Malwina Puchalska, psycholożka i trenerka, „bycie na emeryturze i posiadanie wielkiego majątku nie wystarczy, by wieść szczęśliwe życie”. Również nieporozumieniem jest łączenie idei slow life z koniecznością przeprowadzenia się na wieś, hodowania kóz i uprawy organicznych marchewek. Wielkie miasta oraz technologia nie są wrogiem powolnego życia. To kwestia decyzji, jak używamy chociażby urządzeń elektronicznych i na jaki styl życia się decydujemy w miejscu, gdzie mieszkamy. Możemy bowiem żyć w wielkim pośpiechu mieszkając również na wsi. Slow life – jak określa to Carl Honoré – jest stanem umysłu. Sprowadza się do odpowiedzi na pytanie: jak używamy czasu? Jeśli staramy się przeżywać każdy moment nie tak szybko jak to możliwe, ale tak dobrze jak to możliwe, wtedy wybieramy powolność. I możemy w ten sposób funkcjonować zarówno w leśniczówce i chatce w górach, jak i na Manhattanie, w Tokyo, Londynie czy w Warszawie.

Zatrzymanie

Bez względu na to, jak oceniamy te momenty w życiu, w których musimy się na chwilę zatrzymać, nie są one ani dobre, ani złe. Przypisywanie momentom przestoju wartości negatywnych może natomiast prowadzić do zwątpienia w siebie, zniechęcenia czy utraty wiary w powzięte przedsięwzięcie czy rozpoczęty projekt. Marcin Fabjański, filozof, pisarz i trener, w swojej książce „Stoicyzm uliczny” wskazuje na to, że możemy zastąpić negatywne określenia tych etapów w życiu, kiedy musimy się z jakichś powodów zatrzymać (stojąc na przykład w korku ulicznym) na bardziej neutralne czy budujące. Nazywając tę sytuację na nowo, możemy określić ją jako chwilę odpoczynku, czas na przemyślenie i zastanowienia się nad dalszymi planami czy moment na podjęcie innych działań. Dzięki temu nie wściekamy się, nie irytujemy i nie stresujemy w czasie, kiedy przez jakiś czas musimy pozostać w jednym miejscu.

Awersja do momentów przestoju, jakie się w życiu przydarzają, może powstawać w związku z tym, że w trakcie szybkiego tempa życia nie musimy konfrontować się z naszymi obawami, niechcianymi uczuciami i wszystkimi myślami, które odpychamy od siebie. Po prostu nie mamy na nie czasu. W momencie, kiedy życie sprawia, że musimy się na jakiś czas zatrzymać, mamy czasami wrażenie, że te wszystkie niepokojące myśli i odczucia zalewają nas. Taki sam mechanizm występuje, kiedy świadomie zatrzymujemy się na chwilę, na przykład podczas medytacji. Możemy mieć wtedy poczucie, że mamy więcej myśli i uczuć, niż nam się wydawało. Zjawisko to opiera się na fakcie, że podczas praktyki medytacyjnej czy momentów przestoju w życiu pozwalamy sobie na konfrontację z tymi wszystkim wewnętrznymi stanami, których na co dzień nie dopuszczamy do siebie. Będąc zajętymi i zapracowanymi, nie zaznajamiamy się ze sobą, w własnymi emocjami i myślami. Jon Kabat-Zinn, lekarz i terapeuta w swojej książce „Gdziekolwiek jesteś, bądź” zwraca uwagę, że jeśli się na chwilę zatrzymamy w uważności, mniej potem ulegamy naszym lękom i rzadziej doświadczamy przytłoczenia przez kołowrót myśli. Takie zatrzymanie – dodaje autor – nie ma nic wspólnego z biernością. Metaforycznie mówiąc: kiedy zdecydujemy się znowu ruszyć, będzie to już inny jakościowo ruch, ponieważ właśnie się zatrzymaliśmy. Nasze działanie stanie się żywsze, bogatsze i konkretniejsze, a my sami będziemy mogli doświadczyć więcej równowagi w życiu.

Pozytywne aspekty zatrzymania dostrzegli już dawno temu Włosi celebrując chwilę, jedzenie, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, które to świętowanie określają jako dolce far niente (czyli „słodka bezczynność”, „miłe nieróbstwo”). W myśl tej idei, im bardziej wspaniale i rozkosznie potrafimy nic nie robić, tym większe są nasze życiowe osiągnięcia. I wcale nie musimy być bogaci, by tego doświadczyć. Nauka nicnierobienia bez odczuwania napięcia, wynikającego z poczucia zaniedbywania obowiązków czy marnowania czasu, jest podstawą dobrego relaksu. Wyrobienie sobie zdrowego nawyku „słodkiej bezczynności”, umiejętność świadomego zatrzymania się na jakiś czas w biegu, pozwala utrzymać we właściwej perspektywie sprawy, o które się martwimy i z którymi się źle czujemy.

Krok w tył

Kiedy w trakcie realizacji planów i zamierzeń konfrontujemy się z sytuacją, polegającą na tym, że musimy wykonać krok w tył, odbieramy to jako porażkę, niepowodzenie czy wręcz klęskę. Przerwanie studiów, utrata pracy czy zakończenie związku postrzegane są często jako ostateczna przegrana w życiu. Mówimy wtedy: „nie udało się, niestety”. Tymczasem momenty, kiedy – w naszym odczuciu – musimy się cofnąć do poprzedniego etapu (np. znowu zdawać egzaminy na inne studia, po raz kolejny ubiegać się o pracę czy jeszcze raz zacząć chodzić na randki) zdarzają się wszystkim ludziom. Są potrzebnymi elementami życia w tym znaczeniu, że czasami warto wiedzieć, z czego świadomie zrezygnować na rzecz innych marzeń, planów czy potrzeb. Chociaż wybory te nie są łatwe, nie jesteśmy w stanie uniknąć ich w życiu.

Zrobienie kroku w tył często wiąże się z przyznaniem się do błędu, do tego, że decyzje, jakie podjęliśmy, okazały się być nietrafionymi. Błędy popełnia się na każdym etapie życia. Same w sobie są immanentną cechą człowieka. Jednak prawdziwą dojrzałością jest umieć wycofać się z podjętej decyzji, kiedy już zauważymy, że to był błąd. Czasami jest to trudne, ponieważ umysł lubi mieć rację, lubi przywiązywać się do raz wyciągniętych wniosków. Kiedy celność naszych decyzji zostanie podważona, nie czujemy się komfortowo. Dlatego też część ludzi trwa przy błędnych decyzjach bardzo długo, chociaż wszystkie informacje wskazują na to, że warto by było się wycofać, zrobić ten krok w tył. Przyznanie się do porażki czy błędu jest kluczową umiejętnością na drodze do sukcesu czy w trakcie realizacji naszych marzeń i planów. Zrozumienie, że dotychczasowe zasoby przestały działać czy też niewłaściwie obraliśmy kierunek, daje nam szansę na naukę nowych umiejętności, poszerzenie dotychczasowej wiedzy czy weryfikację celów.

Dynamika życia

Dążenie do dobrostanu psychicznego, wspinanie się po szczeblach kariery, realizacja marzeń są procesami, które składają się z kilku elementów. Progres jest jednym z nich. Warto pamiętać jednak, że równie naturalnymi elementami są spowolnienia, konieczność zatrzymania się czy potrzeba wycofania się z podjętych decyzji. Ocenianie któregoś z tych elementów jednoznacznie negatywnie wynika z braku zrozumienia dynamiki życia. Każde z tych zdarzeń jest całkowicie naturalne i stanowi nieodłączną część ludzkiej egzystencji. Nie jesteśmy w stanie ciągle przeć do przodu, zwiększając tempo. Przy takim postępowaniu, prędzej czy później, nastąpi załamanie, krach, choroba. Warto więc zdawać sobie sprawę, że zdarzenia, rozumiane przez nas jako przeszkody, będą pojawiać się jeszcze wielokrotnie w naszym życiu. Może więc nie trzeba się na nie złościć, lecz wręcz przeciwnie: celowo decydować się na zmniejszenie tempa życia, na chwile odpoczynku i refleksji oraz świadomie wycofywać się z nietrafionych wyborów, aby nie tkwić latami przy błędnie podjętych decyzjach.

Przekonanie, że zawsze będziemy już biec do przodu, jest tak samo chybione, jak przekonanie, że będą nas spotykały tylko same nieszczęścia. Oba przeświadczenia narażają nas na obniżenie komfortu życia, czy to za sprawą rozczarowań, czy też z powodu antycypowania lęku i zniechęcenia. Zaakceptowanie stałej dynamiki zmian w naszym życiu oraz tego, że nie zawsze możemy być najlepsi, wygrani i na czele, może przyczynić się pozytywnie do redukcji stresu i napięć, których sami sobie dostarczamy.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Bubrowiecki, A. (2009). O skuteczności działań cz.1, rozmowę przepr. Kosiorek T., radio Euro (Bis) [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Eichelberger, W., Kłak, M., Sztark, M. (2013). Rozmowy po zmroku, rozmowę przepr. Wilk P., PR2 [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Hansen, P. (2013). Embrace The Shake, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Honoré, C. (2012). Pochwała powolności, tłum. Umiński K., Warszawa: Drzewo Babel
Kabat-Zinn, J. (2007). Gdziekolwiek jesteś, bądź, tłum. Smagacz H., Warszawa: IPSI Press
Puchalska, M. (2011) Zwolnij, odkryj uroki slow life, rozmowę przepr. Biszewska J., Gazeta.pl Kobieta [online].