Fetysz pozytywności

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości.

Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenie o nich.

Fot. Tamanna Rumee / Pixabay

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości.

Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiały, że zrodziła się wiara w omnipotencje człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych trudnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.


Tekst pochodzi z artykułu Dobre niedobre emocje, dostępnym na naszej stronie.

Inna percepcja stresu

Stres na poziomie odczuć somatycznych objawia się głównie w postaci przyspieszonego bicia serca, wzmożonego pocenia się, napięcia niektórych grup mięśni, szybszego oddechu czy też zaciśniętego gardła. Kiedy obserwujemy u siebie wyżej wymienione symptomy spowodowane stresem, odczytujemy je zazwyczaj jako somatyczną odpowiedź naszego organizmu na lęk lub jako oznaki, że nie za dobrze radzimy sobie z presją i wymaganiami otoczenia. Jednak można te sygnały odczytać jako wyraz pobudzenia naszego ciała, aby mogło zmierzyć się z trudną sytuacją – pobudzenia, które wzmacnia nas i wspiera, które pojawia się po to, żebyśmy sobie dali radę. Reakcję stresową możemy więc postrzegać jako utrudniającą nam działanie, jako niesprzyjającą nam, ale również możemy spojrzeć na nią jako na pomocną, aktywującą nas do poradzenia sobie z wymogami otoczenia. Bijące szybko serce przygotowuje nas do podjęcia działania. Nasz oddech, który zaczyna przyspieszać, nie jest kłopotliwy, bo rozumiemy wtedy, że jego zadaniem jest właśnie dostarczenie większej ilości tlenu do naszego mózgu.

Fot. Irina L / Pixabay

Takie właśnie nowe spojrzenie na reakcję stresową badała Kelly McGonigal, psycholog zdrowia na Uniwersytecie Stanforda. Wyniki badań pokazały, że uczestnicy, którzy nauczyli się postrzegać reakcję stresową jako wspierającą, pomocną, poproszeni o wystąpienie publiczne, byli zdecydowanie mniej zestresowani, mniej lękliwi i bardziej pewni siebie od grupy kontrolnej. Okazało się, że ich somatyczna reakcja na stres również uległa zmianie. Otóż, typową reakcją stresową, jak było to wspomniane wcześniej, jest między innymi przyspieszone bicie serca oraz zwężenie naczyń krwionośnych. Dlatego też przy długotrwałym stresie negatywne skutki napięcia obciążają głównie układ sercowo-naczyniowy. Jednak u uczestników powyższego badania naczynia krwionośne nie zwężały się, chociaż ich serce cały czas biło szybko. McGonigal zwraca uwagę, że takie symptomy występują u ludzi, którzy przeżywają radość lub mają poczucie pewności siebie w chwilach odwagi.


Tekst pochodzi z artykułu O stresie bez stresu, dostępnym na naszej stronie.

Entuzjaści pracy

Igor Rotberg rozmawia z dr Jackiem Bucznym, badaczem motywacyjnych mechanizmów zachowania i uzależnień behawioralnych, naukowcem i wykładowcą w Uniwersytecie SWPS w Sopocie.

Igor Rotberg: Zaangażowaniem w życie zawodowe charakteryzują się nie tylko pracoholicy, ale również entuzjaści pracy. Są oni w stanie poświęcać pracy tak samo dużo czasu jak ci pierwsi. Jednak jest kilka rzeczy, które różnią obie te grupy. Jedną z takich rzeczy są pozytywne emocje, które u pracoholików występują jedynie przed pójściem do pracy, u entuzjastów pracy natomiast mogą utrzymywać się przez cały dzień. Entuzjaści pracy mają również większe poczucie sensu. Kieruje nimi wewnętrzna motywacja. Z kolei pracoholików cechuje motywacja zewnętrzna, a praca ma służyć redukcji napięcia. Biorąc pod uwagę wskaźniki zaproponowane przez Janet Spence i Ann Robbins (przymus pracy, zaangażowanie w pracę oraz zadowolenie z pracy), można powiedzieć, że pracoholicy osiągają wysoki poziom na skali przymusu i zaangażowania w pracę oraz niski na skali zadowolenia z pracy. Tymczasem entuzjaści pracy, przy równie wysokim zaangażowaniu w życie zawodowe, nie odczuwają przymusu pracy, natomiast czerpią dużą satysfakcję z wykonywanej przez siebie aktywności zawodowej.

Jacek Buczny: Z pewnością te dwa typy psychologiczne różni taka właśnie dynamika stanu emocjonalnego. Można powiedzieć, parafrazując Pana wypowiedź, że entuzjaści pracy, nie odczuwając tego przykrego napięcia pracy, mogą bardziej koncentrować się, na przykład na przyjemności wynikającej z zadań składających się na wykonywaną pracę. Nie znaczy to, że entuzjaści odczuwają w pracy wyłącznie pozytywne emocje. W doświadczeniu tych osób można znaleźć ślady złości i smutku, i frustracji. Różni ich od pracoholików proporcja odczuwanych emocji i ich źródło. U pracoholików byłoby to odczuwanie przyjemności wynikającej ze spełniania oczekiwań, uzyskania przewagi nad innymi, uniknięcie porażki. Entuzjastów pracy cieszy bardziej osiągnięcie celu wpisanego w pracy, pozytywne relacje ze współpracownikami. Myślę też, że zaangażowanie, które Pan podał ma zupełnie inny charakter. Powiedziałbym, że zaangażowanie pracoholików ma charakter destruktywny, nadmierny, bo jest przejawem nadużywania pracy. Na poziomie bardzo ogólnym, można stwierdzić, że obie grupy są zaangażowane, ale wiedza na temat entuzjazmu i pracoholizmu, nakazuje, aby mówić o różnych formach zaangażowania. Proszę zwrócić uwagę na to, że pracoholicy mają problem z delegowaniem zdaniem, przerwaniem czynności i nakładają na siebie nadmierną ilość obowiązków. Sedno tkwi w tym, że te dwa typy kierują się różnymi motywacjami, więc one nie mogą skutkować tym samym rodzajem zaangażowania.

IR: Dr Kamila Wojdyło, badająca styl osób zapracowanych, zwraca uwagę również na to, że entuzjasta pracy – w odróżnieniu od pracoholika – jest w stanie bardziej oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Można by było pokusić się o stwierdzenie, że skoro jego motywacja jest nastawioną na rozwój osobisty i ponieważ czerpie on satysfakcję z życia zawodowego, może to wpływać pozytywnie na jego życie prywatne.

JB: Zastawiam się, jak ta większa skuteczność w rozdzielaniu życia rodzinnego i zawodowego rzeczywiście wygląda, jakim kosztem zachodzi, co faktycznie ją umożliwia. Skoro entuzjaści pracy działają pod wpływem motywacji wewnętrznej, to pewnie łatwiej zanurzyć im się w pracę i łatwiej jest pracować bez opamiętania. Takie działanie może być przecież mniej kosztowne, bo nie wymaga zmagania się z negatywnymi emocjami, których w pracy doświadczają pracoholicy. Niestety nie znam badań, które pokazywałyby, w jaki sposób to pozytywne zaangażowanie się w pracę miałoby przenosić się na pozytywne funkcjonowanie w rodzinie. Możemy tylko pomyśleć, że istota tego zjawiska może na przykład tkwić w sposobie radzenia sobie z trudnościami. Na przykład, badania pokazały, że pracoholicy często myślą o porażkach i ich przyczynach. Dzieje się tak przede wszystkim w obliczu problemów. Ich myśli bardzo mocno skupiają się na problemie, doświadczenie emocjonalne pełne jest lęku i braku wiary w poradzenie sobie z problemem. Silna tendencja do ruminowania zmniejsza szansę na aktywne radzenie sobie z problemami, których przecież w życiu rodzinnym (prywatnym) nie brakuje.

IR: Pracoholizm nie tylko może wpływać na trudności w radzeniu sobie z problemami, ale oddziałuje również negatywnie na zdrowie i zwiększa ryzyko wypalenia zawodowego. Dokładnie odwrotnie jest w przypadku entuzjazmu pracy. Warto zatem zastanowić się nad tym, w jaki sposób przeciwdziałać takim zjawiskom jak pracoholizm i jak zachęcać to rozwoju postaw charakterystycznych dla entuzjazmu pracy. Biorąc pod uwagę czynniki odróżniające oba style pracy, jednym z rozwiązań byłoby wpieranie motywacji wewnętrznej, czyli zwracanie uwagi na to, co dla pracowników jest ważne i stwarzanie takiego środowiska pracy, które umożliwiałoby im realizację tych wartości.

JB: Zmniejszanie szansy na wystąpienie pracoholizmu czy jego osłabianie to z pewnością działania, które powinny mieć charakter kompleksowy. Niestety nie są mi znane programy badawcze czy inne systematyczne działania opisane w literaturze fachowej, które elegancko pokazałyby, jak to robić. Musimy poczekać. Najpierw powinniśmy lepiej poznać przyczyny powstawania pracoholizmu, by skupić się na szukaniu sposób radzenia sobie z tym społecznym problemem. Aktualna wiedza podpowiada, że pracoholizm występuje wtedy, gdy zasadniczym źródłem motywacji do pracy są czynniki zewnętrzne o charakterze przymusu oraz silna presja na osiągnięcie wygórowanym standardów. Oznacza to zatem, że wspierając motywację wewnętrzną, pomagamy pracownikowi. Osiągnięcie tego wymaga jednak zmiany optyki w zarządzaniu. Czy wyobrażamy sobie szkołę w której stopniami (jeśli w ogóle) nagradzani są uczniowie za osiągniecie własnych celów, niezależnie od poziomu rówieśników? Czy wyobrażamy sobie edukację, która skupiona jest przede wszystkim na uczniu i jego talentach; szkołę bez egzaminów? Czy wszyscy mogą stać się entuzjastami jakiejś dziedziny? Podobne pytania można byłoby zadać w kontekście funkcjonowania firm. Na ile możliwe jest dopasowanie zindywidualizowanego czy prorozwojowego podejścia do pracownika do tego, że firma skoncentrowana jest na zysku i wskaźnikach efektywności, aby utrzymać się na rynku?

IR: Nie wszystkie zawody są w równym stopniu zagrożone występowaniem pracoholizmu, w niektórych pewnie łatwiej o pojawianie się postawy entuzjazmu pracy. Dr Marcin Żółtak z Wyższej Szkoły Bankowej mówi, że pracoholizm częściej może występować w wolnych zawodach oraz na stanowiskach menedżerskich, a także w nowych branżach, które charakteryzują się szybkim rozwojem. Praca w sztywnych ramach czasowych (np. od 8 do 16) pewnie nie będzie predestynować do umacniania się uzależnienia od pracy. 

JB: Sposób pracowania, struktura zatrudnienia czy gospodarka zmieniały się w ostatnich latach bardzo poważnie. Dzisiaj wielu pracowników stoi przed wyzwaniami, zastanawia się nad własną efektywnością i stara się sprostać wielu oczekiwaniom. Praca znacząco się skomplikowała, z czego wyrosły wymagania, konieczność dokonywania osobistych zmian w imię adaptacji do rynku pracy. Taka dynamika może sprzyjać pojawianiu się niewłaściwych wzorców zachowania, w tym pracoholizmu. Menadżerowie, których Pan wspomniał, należą do tej populacji, ale są w niej także nauczyciele, czy sprzedawcy. Problem pracoholizmu może dotykać grup, które muszą sprostać poważnym wymaganiom zewnętrznym, muszą konkurować, dążąc do rozwoju warsztatu pracy. Byłbym za tym, aby patrzeć na czynniki sprzyjające pojawianiu się pracoholizmu przez pryzmat funkcji pracy, nie grup zawodowych.

IR: Do kompleksowego charakteru działań, o których Pan mówił, wspierających postawy entuzjazmu pracy, a przynajmniej przeciwdziałających występowaniu pracoholizmu, można by było zaliczyć również dbałość pracodawców do zachęcania pracowników do wykorzystywania urlopów, a odwodzenia od rezygnacji z relaksu. Zwiększanie ilości działań opartych na współpracy w stosunku do tych opartych na rywalizacji również może być dobrym pomysłem. Stwarzanie poczucia pewności zatrudnienia także mogłoby pomóc w zmniejszeniu liczby nadgodzin w pracy czy brania obowiązków zawodowych do wykonania w domu. Chociaż nie wiadomo, na ile ten ostatni punkt jest realny do wdrożenia. Z kolei dla samych pracowników ważne byłoby rozwijanie pozazawodowych zainteresowań oraz nauka głębokiego relaksu, z czym pracoholicy często mają problem.

JB: Wiemy także, że pracoholicy nie korzystają z konstruktywnych form radzenia sobie z problemami. W związku z tym oddziaływania służące zmniejszaniu szansy na kształtowanie się pracoholizmu mogłyby polegać na uczeniu pracowników skutecznych i konstruktywnych form radzenia sobie ze stresem. Myślę, że rozwijanie umiejętności czytania reakcji własnego ciała, umiejętności identyfikacji zmęczenia, zdrowego odżywania się powinny przełożyć się na skuteczne budowanie „buforów” zabezpieczających przed pracoholizmem, i jednocześnie wspierających entuzjazm pracy.

 

O rozmówcy:
Jacek Buczny – doktor psychologii, pracownik naukowo-dydaktyczny Uniwersytetu SWPS w Sopocie. Prowadzi badania naukowe dotyczące samokontroli, w tym uzależnień behawioralnych. We współpracy z badaczami polskimi i niemieckimi opublikował wyniki badań dotyczących pracoholizmu oraz jest współautorem narzędzia służącego do pomiaru pracoholizmu jako uzależnienia od pracy (ang. work craving). Kierował grantami finansowanymi przez Narodowe Centrum Nauki, Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jest autorem międzynarodowych publikacji z zakresu samokontroli i uzależnień behawioralnych.

Rozmowa dostępna jest również na portalu naTemat.

DOBRE NIEDOBRE EMOCJE

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości. Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiało, że zrodziła się wiara w omnipotencję człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych negatywnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.

Dopóki się uśmiechamy

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości. Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci – na co zwraca uwagę Mari Ruti, profesor teorii krytyki na Uniwersytecie Toronto – kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenia o nich.

Imperatyw dotyczący przeżywania tylko przyjemnych emocji i usilnego dążenia do pozbycia się wszystkich nieprzyjemnych doznań jest czasami tak głęboko zakorzeniony, że boimy się nawet nazywać nasze emocje, powodowani wstydem i lękiem przed tym, że możemy być ocenieni jako gorsi, nie dość dobrzy. Dlatego też nie dajemy sobie prawa do choroby, obniżonego nastroju czy lęku. Nie pozwalamy sobie na momenty zatrzymania się w pędzie ku wymarzonemu szczęściu, nawet jeśli nasz organizm bardzo tego potrzebuje. Działamy często na przyspieszonych obrotach, żeby przypadkiem nie zwolnić i w konsekwencji nie poczuć niechcianych emocji. Zdarza się jednak opaść w końcu z sił, zachorować lub mieć gorszy dzień – wtedy jest dla nas jedna rada: musimy jak najszybciej się naprawić!

Przymus doświadczania tylko dobrych emocji wywodzi się przekazu społecznego dotyczącego tego, czego powinniśmy doświadczać, a czego unikać w życiu. Psycholog Randall Wilson wskazuje na zasady, do których, na przestrzeni wieków, został sprowadzony ów przekaz. Po pierwsze: nieprzyjemne myśli i emocje są złe, a przyjemne – dobre. Po drugie: jeśli człowiek doświadcza negatywnych myśli i emocji, oznacza to, że nie funkcjonuje dobrze i że powinien jak najszybciej pozbyć się tych „szkodliwych” stanów psychicznych. Po trzecie: można prowadzić dobre życie tylko pod warunkiem, że doświadcza się przyjemnych odczuć. Zasady te można zawrzeć w ogólnym stwierdzeniu, że dobre życie jest równoznaczne z dobrym samopoczuciem. Jak dodaje z kolei Marcin Fabjański, filozof: „Poszatkowaliśmy rzeczywistość na to, co dobre i złe, przyjemne i nieprzyjemne, i stosujemy strategię konia na szachownicy”. Chcemy jak najszybciej z pola oznaczającego złe, nieprzyjemne odczucia przeskoczyć na pole, w którym możemy doświadczać jedynie pozytywnych i miłych doznań.

Stłamszeni

Brak odpowiedniego treningu, który pomógłby w radzeniu sobie z nieprzyjemnymi emocjami, sprawia, że człowiek stara się tłumić negatywne doświadczenia. Obawia się nie tylko nieprzychylnego nastawienia lub krytyki ze strony innych ludzi, ale również boi się konfrontacji z niechcianymi uczuciami. Spadek energii, smutek, bezsilność, potrzeba wycofania, gniew, rozżalenie, lęk i wiele innych odczuć jest codziennie przez nas zagłuszanych na wiele różnych sposobów. Psycholog Tomasz Jamroziak wskazuje, że wiele osób, które doświadczają depresji, to ludzie z zablokowaną złością. W ich otoczeniu bowiem smutek był bardziej akceptowany niż wyrażanie złości. Psychoterapeutka Tori Rodriguez mówi z kolei, że próby tłumienia niechcianych myśli i uczuć mogą odnosić odwrotny skutek i powodować, że, paradoksalnie, będziemy doświadczać jeszcze większej ilości niechcianych stanów psychicznych, co systematycznie będzie wpływało na obniżenie poziomu naszego zadowolenia życiowego.

Jeszcze jedną konsekwencją tłumienia niepożądanych myśli i uczuć jest fakt, że stajemy się również nieczuli na cierpienie innych. Zakładamy, że jeśli nie są oni perfekcyjni, absolutnie szczęśliwi, wiecznie zadowoleni, to coś z nimi jest nie w porządku i prawdopodobnie przyczyna leży w tym, że nie starają się wystarczająco mocno. Silny nacisk na ciągłe doskonalenie swojego życia, na nieprzerwane doświadczanie dobrego samopoczucia, sprawia, że ludzie zaczynają bardzo szybko przypisywać negatywne oceny tym, którym trudno się jest dostosować do właściwego sposobu działania i przeżywania życia. Z jednej strony człowiek, pod wpływem huraoptymizmu, doświadcza przymusu przeżywania jak największej ilości pozytywnych odczuć, z drugiej strony jednak zmaga się z poczuciem, że przyjemne emocje nie mogą trwać wiecznie. Czując, że przecież szczęście nie będzie trwało w nieskończoność, że każda chwila nieuchronnie zbliża go do obniżenia się nastroju i pogorszenia samopoczucia, zaczyna równocześnie oczekiwać zbliżającego się nieszczęścia, co powoduje wzrost niepokoju związanego z przyszłością.

Oczywiście – co sygnalizuje również wspomniana wcześniej Mari Ruti – nie chodzi o fetyszyzowanie braku psychicznej lub emocjonalnej stabilności, który jest często olbrzymim obciążeniem, wielką trudnością, z którą na co dzień trzeba się zmagać. Wielu ludzi cierpi z powodu przeżywanego lęku, doświadczania depresji czy innych poważnych stanów psychicznych. Jednak postrzeganie negatywnych doświadczeń jako przeciwstawnych dobrze przeżytemu życiu jest dużym nieporozumieniem. Są one bowiem naturalnym i stałym elementem ludzkiego życia.

Oswajanie niesfornego

Lubienie przyjemnych rzeczy oraz nielubienie rzeczy niemiłych jest jak najbardziej normalne i nie stanowi problemu. Kłopoty pojawiają się wtedy, kiedy obsesyjnie zaczynamy pragnąć, żeby dobre rzeczy trwały zawsze, a nieprzyjemne nigdy się nie pojawiały. A przecież nasz charakter, jak mówi Mari Ruti, „to nie tylko to, co jest miłe i przyjemne, ale również to, co niestałe, nieuporządkowane, kłopotliwe, a nawet nieco wzburzone lub przygnębiające”. Randall Wilson posuwa się jeszcze dalej i mówi, że bycie cały czas szczęśliwym i nieustanne dobre samopoczucie są nienaturalne i odbiegają od zdrowego stanu ludzkiej egzystencji. Dążenie do maksymalizacji przyjemnych odczuć, przy jednoczesnym niepozwalaniu sobie na przeżywanie niemiłych, jest więc z góry skazane na niepowodzenie.

Doświadczaniu niechcianych odczuć i myśli towarzyszy przekonanie, że jest to wyraz naszej słabości. Postrzegamy siebie jako zbyt wrażliwych, podczas gdy – w myśl zasady o ciągłym doskonaleniu się – powinniśmy wziąć się w garść i naprawić, uleczyć, zmienić. Brené Brown, autorka książki „Dary niedoskonałości”, mówi, że wrażliwość nie jest oznaką słabości. Podkreśla, że jest to bardzo niebezpieczny mit. Definiuje wrażliwość jako emocjonalne ryzyko, okazywanie uczuć, niepewność. Jest ona napędową siłą życia, bowiem z niej powstaje innowacja, kreatywność i zmiana. „Wrażliwość jest najbardziej rzetelną miarą odwagi: do otwarcia się przed innymi, do bycia szczerym” – dodaje autorka. To odwaga, by przeżywać zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne emocje. Jeśli bowiem możemy poczuć miłość do innej osoby, poczujemy również smutek i stratę, kiedy ją utracimy.

Jak zatem oswoić niechciane myśli i uczucia? Jak oswoić trudne doświadczenia? Jak zmierzyć się ze stratą, bólem, złością, smutkiem czy samotnością? Marcin Fabjański wskazuje, że praktykowanie uważności jest dobrym sposobem na zmierzenie się chociażby z poczuciem samotności. Badania pokazują, że zwrócenie uwagi na samego siebie podczas medytacji, wbrew pozorom, nie zwiększa poczucia osamotnienia. Oswaja natomiast doświadczenie samotności. Oswaja również i inne doznania, często określane jako nieprzyjemne, trudne. Tori Rodriguez również uważa, że doświadczanie i akceptacja takich doznań mają kluczowe znaczenie dla zdrowia psychicznego. W treningu uważności nie chodzi jednak o zmniejszenie ilości nieprzyjemnych odczuć, lecz o nauczenie się funkcjonowania w życiu w obecności  negatywnych myśli czy uczuć – dodaje psychoterapeutka. Niezależnie od tego, czy praktykujemy uważność, czy też nie, zawsze możemy podchodzić do doświadczanych przez nas uczuć i myśli z troską, nie starając się na siłę i za wszelką cenę zatrzymywać dobrych, rugując złe.

Żadna myśli czy emocja nie jest z natury dobra lub zła. To naturalne doświadczenia, wynikające z bycia człowiekiem. Smutek ma takie samo prawo do obecności w życiu jak radość – zwraca uwagę Randall Wilson. Dodaje, że „gdybyśmy wszyscy robili to, co sprawia że czujemy się dobrze lub co nas uszczęśliwia, nic znaczącego czy trudnego nigdy nie zostałoby ukończone”. Patrząc na nasze największe osiągnięcia w życiu, widzimy, że nie czuliśmy się dobrze przez cały czas, kiedy pracowaliśmy nad ich urzeczywistnieniem. Wszystko, co znaczące i trudne, wiąże się również z nieprzyjemnymi uczuciami, wychodzimy bowiem wtedy poza naszą strefę komfortu, doświadczając takich odczuć, jak choćby niepewność, lęk czy zniechęcenie. Szczęście oznacza nie tylko robienie rzeczy przyjemnych i doznawanie komfortowych emocji, ale również robienie czegoś znaczącego i ważnego, co niekoniecznie musi być (i często nie jest) związane z przeżywaniem tylko dobrych uczuć i pogodnych myśli. Oznacza to, że szczęście, dobre samopoczucie, radość i pogodny nastrój mogą – jak to określa Wilson – jedynie towarzyszyć nam podczas drogi ku rzeczom ważnym. Mogą pojawiać się i znikać. Warto więc cieszyć się nimi, kiedy ich doświadczamy, ale nie przywiązywać się do nich i nie traktować ich jako celu samego w sobie.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Fabjański, M. (2013). Oswajanie samotności, Coaching, nr 6/2013 (21), s. 32 – 34
Jamroziak, T. (2013). Nieświęty spokój, rozmowę przepr. Rokita Z., Coaching, nr 6/2013 (21), s. 28 – 31
Rodriguez, T. (2013). Negative Emotions Are Key to Well-Being, Scientific American [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Ruti, M. (2014). Happiness and Its Discontents, The Chronicle of Higher Education [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Wilson, R. (2013). Positive Thinking and Other Harmful Advice, Like a Fish in Water [online]. Dostępne w Internecie tutaj

O STRESIE BEZ STRESU

Niemożliwym jest przejść przez życie bezstresowo. Sytuacje, wywołujące w nas napięcie, towarzyszą nam w życiu codziennym, przy podejmowaniu decyzji, w pracy, w sytuacjach towarzyskich, w sytuacjach związanych z naszym zdrowiem, z naszymi bliskimi itd. Stres w założeniu ma nam pomóc w działaniu. Ma przygotować organizm do wysiłku związanego z zauważonym zagrożeniem lub zadaniem, które należy wykonać. Tymczasem dosyć często występuje on tam, gdzie realnego zagrożenia nie ma. Trwa za długo, zaburzając pracę całego organizmu. Brak równowagi w naszym życiu, polegający przede wszystkim na trudnościach w radzeniu sobie ze stresem (chociażby z powodu nieumiejętności odpowiedniego zrelaksowania się i głębokiego odpoczynku), skutkuje dość dotkliwymi konsekwencjami (na przykład problemami z nadciśnieniem, układem trawiennym czy jelitami, jak również zaburzeniami dotyczącymi naszych funkcji psychicznych). Są jednak metody, które pomagają odzyskać i utrzymać równowagę, a które możemy na stałe wdrożyć do naszego życia. Również zmiana nastawienia i spojrzenia na same sytuacje stresowe może nam pomóc w lepszym radzeniu sobie z doświadczanymi na co dzień napięciami.

Problematyka stresu we współczesnym świecie

Stres jest zjawiskiem naturalnym, powszechnym na tyle, że nie dotyczy tylko ludzi, ale i zwierząt. W umiarkowanych dawkach aktywuje nas w kierunku podjęcia decyzji czy wzięcia odpowiedzialności, dostarcza nam energii i motywuje do działania. Badania pokazują, że może przyczyniać się również do wyostrzania umysłu czy opóźniania procesów starzenia. Tak jak nadmiar, tak i niedobór lub całkowity brak stresu także jest niekorzystny. Sprawia, że ludzie stają się bierni i apatyczni. Sytuacja taka może popychać ich też ku szukaniu silniejszych emocji poprzez zachowania wysokiego ryzyka (np. narkotyki). Niezrozumienie dobrego wpływu umiarkowanego stresu pokazał dobitnie Bent Hougaard, duński psycholog, tworząc termin „curlingowych rodziców”, a więc takich, którzy usuwają wszystkie przeszkody i utrudnienia w życiu swojego potomstwa, by uczynić swoim pociechom życie łatwiejszym. Dzięki takiemu postępowaniu rodziców, dzieci mają uniknąć dyskomfortu w życiu. W rzeczywistości jednak rodzice, stosujący powyższą metodę wychowawczą, pozbawiają swoje dzieci szansy na rozwinięcie podstawowych umiejętności życiowych, jak również zabierają im możliwość doświadczenia poczucia odpowiedzialności oraz radości z osiągnięć. Osoby tak wychowane, w późniejszym etapie życia pozbawione są dystansu do świata, nie rozumieją konsekwencji swoich działań, myślą krótkowzrocznie, brak im pewności siebie, są niezaradne, najdrobniejszy stres powoduje silne reakcje emocjonalne, a jakakolwiek porażka odbierana jest jako ostateczna przegrana w życiu. Stres (którego powinniśmy również doświadczać w dzieciństwie) ma bowiem za zadanie zwiększyć naszą sprawność i pewność siebie, byśmy mogli w przyszłości poradzić sobie w nowej sytuacji.

Stres w umiarkowanych dawkach jest więc niezbędny do życia, ale długotrwałe i silne napięcia osłabiają nas. Większość zwierząt na ziemi reaguje stresem na czynnik zagrażający do momentu, kiedy zagrożenie jest realne – gdy sytuacja staje się bezpieczna i nic nie zagraża zwierzęciu, organizm przechodzi z trybu alertu w tryb zwykłej aktywności. Ludzie – na drodze ewolucji – wypracowali sobie jednak system reagowania nie tylko na realne zagrożenia, ale również związane z nimi myśli, oczekiwania lub wspomnienia. Na dodatek, nie zawsze coś, co jest przez nas postrzegane jako zagrożenie, jest nim w istocie. Dr Tomasz Skalski, filozof, socjolog i coach, mówi, że „właściwie większość stresów jest generowana przez nas samych albo współgenerowana”. Czynniki zagrażające nie działają na nas bezpośrednio, lecz wymagają naszego udziału, aby wywoływać symptomy związane ze stresem. Krzyczący na nas szef czy złoszcząca się przyjaciółka wpływają na naszą psychikę długo jeszcze po samym nieprzyjemnym wydarzeniu. Czasami przez długi czas przywołujemy tę sytuację, generując dodatkowo kolejną dawkę stresu. Jeśli dorzucimy do tego nieumiejętne radzenie sobie z rozładowaniem na bieżąco wewnętrznego napięcia, stajemy się potem osobami, które podejmując ryzykowne, nierozważne działania, starają się choć trochę zniwelować nagromadzone negatywne emocje. Oczywiście, jak zauważa Skalski, „nie pozbędziemy się stresu na zasadzie jednorazowego przebłysku, zrozumienia ‘już wiem, skąd ten stres się bierze’, tylko jest to dopiero początek drogi”.

Ponieważ ludzie wypracowali tak złożony mechanizm reagowania nie tylko na realne niebezpieczeństwa, ale również na takie, o których myślą, które wspominają lub antycypują, często rozwija się chroniczny stres, z którym współczesna medycyna nie za bardzo potrafi sobie radzić. Skalski dodaje, że o ile jesteśmy dosyć dobrze przygotowani do radzenia sobie z nagłymi wypadkami (takimi jak złamania, infekcje), jak również z chwilowym napięciem (pod warunkiem, że później następuje odpoczynek, głęboka relaksacja), o tyle przewlekły stres jest stanem niezwykle trudnym dla nas i często powoduje szereg dotkliwych objawów (bóle mięśniowo-szkieletowe, nadmierny lub znikomy apetyt, zaburzenia snu, zaburzenia hormonalne, wysypki, problemy w sferze seksualnej itd.). Ten chroniczny stan napięcia może nie tylko wynikać z dostarczania sobie dużych dawek stresu przy niedoborach właściwego odpoczynku, ale również może być rezultatem wyrobionego nawyku ciągłego pobudzenia emocjonalnego. Ciało migdałowate, którego zadaniem jest informowanie o zagrożeniach – abyśmy mogli przeżyć – działa równie skutecznie jak kiedyś, kiedy sprawiało, że człowiek mógł szybko zareagować walką lub ucieczką w konfrontacji chociażby z mamutem lub innym niebezpieczeństwem. Mamuty już dawno wyginęły, jednak organ ten nadal nas informuje o zagrożeniach, kiedy codziennie dostarczamy sobie olbrzymich dawek negatywnych danych, oglądając wiadomości, czytając prasę, rozmawiając z innymi zestresowanymi pracownikami w naszej firmie. Ciało migdałowate dokładnie sortuje wiadomości, zatrzymując przede wszystkim negatywne, ponieważ związane są z naszym przetrwaniem. Przyzwyczajając się do nieustającego pobudzenia i napięcia, nie zauważamy momentu, kiedy stres w naszym życiu zmienia się w chroniczny stan.

Ale czy wystawiając się na taki stres nie stajemy się na niego bardziej odporni? Wbrew obiegowym poglądom, duże dawki stresu nie hartują jednak człowieka, dzięki czemu miałby on się stawać niewrażliwy na jakiekolwiek bodźce stresowe. „Nie istnieje coś takiego jak uodpornienie na stres, tak jak nie ma osób, które byłyby odporne na stres” – mówi Tomasz Skalski. Przyzwyczajenie, które wielu osobom wydaje się być owym uodpornieniem, jest tylko wyrobionym nawykiem ignorowania sygnałów płynących z naszego ciała, wskazujących na to, że organizm reaguje na negatywną sytuację. Z tego też powodu negatywne skutki stresu osoby takie mogą odczuwać dopiero na wyjazdach urlopowych czy podczas weekendów, kiedy wreszcie dają sobie szanse na częściowe zrelaksowanie się. Paradoksalnie, osoby, które nie są postrzegane jako „uodpornione” na stres, lepiej sobie z nim radzą, ponieważ na ogół wcześniej uświadamiają sobie, że coś złego się dzieje i dzięki temu szukają środków zaradczych, udając się do lekarzy czy psychologów. Osoby postrzegane jako silne, które są przyzwyczajone do lekceważenia sygnałów ostrzegawczych wysyłanych przez ich organizm, przez pewien czas są w stanie utrzymywać rutynowy sposób funkcjonowania, ale kiedy zachorują, okazuje się, że stres poczynił w ich życiu bardzo duże spustoszenie, wymagające nierzadko długiego okresu powrotu do normalnego trybu życia.

Poradzić sobie ze stresem

Każdy człowiek ma wypracowane różne metody lepszego lub gorszego radzenia sobie ze stresem, na które wpływają zarówno czynniki wrodzone, jak i nabyte, czyli nauczone na różnych etapach życia. Błędnym założeniem jest, że dobry relaks jest wtedy, kiedy już jesteśmy poza pracą. Samo wyjście z pracy nie gwarantuje głębokiego odpoczynku. Poza tym dla części osób praca jest zajęciem wykonywanym mechanicznie, i tak też, niestety, spędzają czas wolny – mechanicznie. Czasami jednak wystarczy włożyć niedużo świadomego wysiłku w kierunku nauczenia się odpowiedniego relaksowania, aby odzyskać równowagę w życiu i zmniejszyć szkodliwy wpływ stresu, zwłaszcza tego przedłużającego się, nierozładowanego.

Do znanych metod, służących pozbyciu się napięcia, zaliczają się przede wszystkim dwie: metodę Jacobsona oraz trening autogenny Schultza. Oba podejścia zostały oficjalnie wprowadzone do psychoterapii w pierwszej połowie XX wieku i są wzajemnie uzupełniającymi się technikami, aktywizującymi autonomiczny układ nerwowy. Poprawiają relacje pomiędzy naszym ciałem a umysłem. Są wykorzystywane nie tylko w trakcie terapii, ale również doskonale sprawdzają się w codziennym życiu. Relaksacja Progresywna Mięśni została opracowana przez lekarza, psychiatrę i fizjologa, Edmunda Jacobsona. Polega na odprężaniu poszczególnych części ciała poprzez naprzemienne napinanie oraz rozluźnianie odpowiednich grup mięśniowych. Jest metodą polecaną nie tylko przy napięciach, jakie wywołuje sam stres, ale również może być skuteczna jako pomoc w leczeniu bezsenności czy niektórych zaburzeń nerwicowych. Trening autogenny, z kolei, został wprowadzony przez niemieckiego lekarza i psychiatrę, Johannesa Schultza i sprowadza się do świadomego kierowania swojej uwagi połączonego z ćwiczeniami regulacji funkcji cielesnych i wegetatywnych. Dostarcza dobrego, głębokiego relaksu, przeciwdziała zmęczeniu i znużeniu. W obu podejściach ważna jest odpowiednia technika oddychania, dlatego też do dwóch powyższych metod dołączana jest czasami nauka tzw. oddychania przeponowego. Polega ona na wykonywaniu swobodnego wdechu, zatrzymaniu powietrza na chwilę, po czym zrobieniu wydechu i ponownym zatrzymaniu powietrza po krótkiej chwili przed kolejnym wdechem. Taki rodzaj oddychania daje poczucie odprężenia, rozluźnia mięśnie, zwiększa również przytomność umysłu. Stosowanie powyższych metod z pewnością nie usunie przyczyn złego samopoczucia, ale może w dużym stopniu złagodzić jego objawy. Oczywiście technik relaksacyjnych, bazujących czy to na relaksacji Jacobsona, czy na treningu autogennym, czy też na samym oddychaniu przeponowym, jest dużo, więc po zapoznaniu się z nim, można wybrać tę metodę, która będzie nam najbardziej odpowiadała.

Innym podejściem w ramach redukcji stresu, zyskującym ostatnio coraz większe uznanie, jest trening uważności. Jego twórcą jest lekarz i terapeuta, Jon Kabat-Zinn, który wraz ze współpracownikami w Klinice Redukcji Stresu Uniwersytetu Medycznego Massachusetts w Worcester USA opracowali program określany jako MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction). Na początku technika ta stosowana była głównie w medycynie oraz opiece zdrowotnej, aktualnie staje się popularna również w innych dziedzinach życia. Z badań wynika, że praktykowanie uważności daje nam większą równowagę psychiczną, zmniejsza negatywne skutki stresu, łagodzi zaburzenia lękowe, przeciwdziała depresji oraz sprawdza się w leczeniu przewlekłego bólu. Nie znaczy to oczywiście, że jesteśmy niewrażliwi na sam stres, jednak łatwiej radzimy sobie wtedy z myślami i wyobrażeniami, które dodatkowo pobudzają nas emocjonalnie, wprowadzając nas w stan ciągłego zamartwiania się lub nadmiernego analizowania przeszłych wydarzeń.

Wiadomo, że w trakcie doświadczania stresu w ludzkim ciele produkuje się kortyzol – hormon, który wpływa również na działanie mózgu, utrudniając procesy zapamiętywania i gromadzenia informacji. Dzieje się tak za sprawą zmian w hipokampie, czyli części układu limbicznego odpowiedzialnej głównie za pamięć. Hipokamp pod wpływem stresu zaczyna się kurczyć. Eksperymenty przeprowadzone przez zespół naukowców z University of California, którym kierowała dr Tallie Z. Baram, pokazały, że umiejętne radzenie sobie ze stresem zapobiega występowaniu zaburzeń związanych z pamięcią oraz przyjmowaniem nowych wiadomości. Stres ten musi być jednak rozładowywany, w miarę możliwości, na bieżąco. Ważnym więc odkryciem stały się badania prowadzone z kolei przez Sarę Lazar z University of Michigan, pokazujące wpływ praktyki uważności na samą strukturę mózgu. U osób, które regularnie medytowały przez dłuższy czas (stosując metodę MBSR), zaobserwowano, podczas badań rezonansem magnetycznym, wzrost gęstości istoty szarej właśnie w hipokampie. Zmiany następowały również okolicy zbiegu płatu skroniowego i ciemieniowego (miejsca odpowiedzialnego za współczucie i empatię) oraz w ciele migdałowatym, które wykazywało mniejszą aktywność, dzięki czemu badani zyskiwali większą stabilność emocjonalną i łatwiej radzili sobie ze stresem. Zmiana dynamiki neuronalnej, dzięki neuroplastyczności mózgu, może być więc pomocna w tworzeniu nowych połączeń, naprawianiu pewnych uszkodzeń, które spowodował stres oraz w odzyskiwaniu prawidłowego funkcjonowania naszej pamięci i zdolności uczenia się nowych rzeczy, za sprawą niwelowania negatywnych skutków oddziaływania kortyzolu na nasz mózg.

Ważne również zdaję się być zrozumienie, że często to, co kojarzy nam się z relaksem, jest tak naprawdę dostarczaniem sobie dalszych stresujących bodźców. Żyjemy w społeczeństwie, którego jedną z cech jest to, co socjologowie określają jako przyspieszenie historyczne, a więc zwiększenie tempa zmian społecznych, które realizują się jednocześnie w wielu wymiarach. Kiedy jeszcze nie oswoiliśmy się z jedną zmianą, już musimy mierzyć się z następną. Wpływa to na zwiększenie codziennego poziomu napięcia. Dlatego też wypalenie zawodowe oraz chroniczne zmęczenie stają się zjawiskami dosyć powszechnymi. Powstające kolejne urządzenia, pozwalające nam zaoszczędzić czas, jednocześnie sprawiają, że mogąc robić więcej rzeczy naraz, czasu mamy mniej. A przecież jedną z głównych metod radzenia sobie ze stresem jest właśnie „nicnierobienie”. Jest ono jednak tylko wtedy formą relaksu, kiedy nie odczuwamy napięcia związanego z tym, że zaniedbujemy obowiązki, uciekamy w prokrastynację lub marnujemy cenny czas, który moglibyśmy wykorzystać w ciekawszy sposób. Brak bodźców i wyciszenie stanowią świetne lekarstwo na stres, jednak często nie mamy wyrobionego nawyku takiego zachowania. Tomasz Skalski zwraca uwagę że „uczymy się ciągle przyspieszać, uczymy się ruszać dla zdrowia, bo mamy lekcje WF-u w szkole, ale nie mamy lekcji nieruszania się, nie ma lekcji niemyślenia, nie ma lekcji niepisania, niemówienia”. Potrzebujemy się tego nauczyć sami. I, może zamiast wymyślania, jakie aktywności podjąć w wolnym czasie (skok na bungie) czy podczas urlopu (napięty grafik zwiedzania z dodatkowymi kilkoma zorganizowanymi wycieczkami), warto po prostu nauczyć się chociaż przez chwilę nic nie robić, delektując się tym stanem.

Inna percepcja stresu

Stres na poziomie odczuć somatycznych objawia się głównie w postaci przyspieszonego bicia serca, wzmożonego pocenia się, napięcia niektórych grup mięśni, szybszego oddechu czy też zaciśniętego gardła. Kiedy obserwujemy u siebie wyżej wymienione symptomy spowodowane stresem, odczytujemy je zazwyczaj jako somatyczną odpowiedź naszego organizmu na lęk lub jako oznaki, że nie za dobrze radzimy sobie z presją i wymaganiami otoczenia. Jednak można te sygnały odczytać jako wyraz pobudzenia naszego ciała, aby mogło zmierzyć się z trudną sytuacją – pobudzenia, które wzmacnia nas i wspiera, które pojawia się po to, żebyśmy sobie dali radę. Reakcję stresową możemy więc postrzegać jako utrudniającą nam działanie, jako niesprzyjającą nam, ale również możemy spojrzeć na nią jako na pomocną, aktywującą nas do poradzenia sobie z wymogami otoczenia. Bijące szybko serce przygotowuje nas do podjęcia działania. Nasz oddech, który zaczyna przyspieszać, nie jest kłopotliwy, bo rozumiemy wtedy, że jego zadaniem jest właśnie dostarczenie większej ilości tlenu do naszego mózgu.

Takie właśnie nowe spojrzenie na reakcję stresową badała Kelly McGonigal, psycholog zdrowia na Uniwersytecie Stanforda. Wyniki badań pokazały, że uczestnicy, którzy nauczyli się postrzegać reakcję stresową jako wspierającą, pomocną, poproszeni o wystąpienie publiczne, byli zdecydowanie mniej zestresowani, mniej lękliwi i bardziej pewni siebie od grupy kontrolnej. Okazało się, że ich somatyczna reakcja na stres również uległa zmianie. Otóż, typową reakcją stresową, jak było to wspomniane wcześniej, jest między innymi przyspieszone bicie serca oraz zwężenie naczyń krwionośnych. Dlatego też przy długotrwałym stresie negatywne skutki napięcia obciążają głównie układ sercowo-naczyniowy. Jednak u uczestników powyższego badania naczynia krwionośne nie zwężały się, chociaż ich serce cały czas biło szybko. McGonigal zwraca uwagę, że takie symptomy występują u ludzi, którzy przeżywają radość lub mają poczucie pewności siebie w chwilach odwagi.

Oczywiście, w psychologii od dawna jest znane pojęcie eustresu – czyli tzw. stresu pozytywnego (korzystnego), mobilizującego do działania, poprawiającego wydajność i dostarczającego energii. Jednak powyższe badania wskazują, że świadomie i wolicjonalnie możemy sterować naszą reakcją na bodźce zewnętrze, ucząc się postrzegania określonych symptomów cielesnych jako wspierających nas. Wtedy nawet w momentach, które dotychczas wydawały się nam trudne, związane z napięciem i dużym dyskomfortem, będziemy czuć przyjemny poziom pobudzenia oraz ekscytację, która dostarczać nam będzie chęci do działania. Odczuwać wtedy będziemy również całą mieszankę emocji: od zainteresowania, radości, poprzez zapał, do nadziei na coś pozytywnego, ciekawego. Postrzeganie reakcji stresowej jako pomocnej, wraz z umiejętnościami dobrego relaksowania się i głębokiego wypoczynku, pozwoli nam uchronić się przed bardzo negatywnym, bo nierozładowanym i mocno obciążającym nasz organizm, chronicznym stresem. Mierzenie się z trudnościami, których i tak nie unikniemy w naszym życiu, może więc stanowić przyczynek do wzmacniania nas samych, co w prostym zdaniu ujął Bernard Baruch, amerykański przemysłowiec i polityk, mówiąc, że „sztuka życia polega mniej na wykluczaniu naszych problemów, a bardziej na rozwijaniu się dzięki nim”.

Autor: Igor Rotberg


Dla zainteresowanych:

Derra, C. (2005). Trening autogenny dla każdego, Warszawa: Amber
Dahlstedt, M., Fejes, M. (2014). The confessing society: Foucault, confession and practices of lifelong learning, London: Taylor & Francis Ltd
Jacenko, M. (2008). Antystres, Warszawa: Lavenmint
Kabat-Zinn, J. (2007). Gdziekolwiek jesteś, bądź, tłum. Smagacz H., Warszawa: IPSI Press
Lazar, S. (2012). How Meditation Can Reshape Our Brains, TEDxCambridge [online]. Dostępny w Internecie tutaj
McGonigal, K. (2013). How to make stress your friend, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Skalski, T., Skalska, D. (2013). Stres: wróg czy przyjaciel?, rozmowę przepr. Dobroń G., PR3 [online]. Dostępny w Internecie tutaj
University of California – Irvine (2008). Short-term Stress Can Affect Learning And Memory, ScienceDaily [online]. Dostępny w Internecie tutaj