Terapia Akceptacji i Zaangażowania (ACT)

Terapia Akceptacji i Zaangażowania (Acceptance and Commitment Therapy, ACT) jest kierunkiem w psychoterapii, który wywodzi się z nurtu terapii poznawczo-behawioralnych i zaliczany jest do tzw. trzeciej fali tego nurtu. Podejście to pod koniec lat 80. ubiegłego wieku rozwinęli Steven C. Hayes, Kelly G. Wilson oraz Kirk Strosahl. Podstawy teoretyczne ACT stanowi Teoria Ram Relacyjnych.

Głównych przyczyn problemów psychicznych (takich jak lęk, depresja itd.) oraz innych form cierpienia, Terapia Akceptacji i Zaangażowania upatruje w braku elastyczności psychologicznej (psychological flexibility). Nadrzędnym celem terapii jest zatem pomoc w zwiększeniu elastyczności psychologicznej pacjenta, która jest definiowana jako bycie w pełni obecnym „tu i teraz”, ze wszystkimi swoimi myślami, emocjami i doznaniami i jednoczesne dokonywanie wyborów i kierowanie zachowaniem w taki sposób, by służyło ono realizacji osobistych wartości. Uzyskuje się to poprzez strategie terapeutyczne oparte na praktyce uważności, akceptacji oraz modyfikacji zachowania. Strategie te polegają po pierwsze w nauce, jakie sposoby radzenia sobie, zamiast pomagać, nasilają występowanie problemów. Po drugie dotyczą redukcji zachowań mających na celu unikania doświadczenia. Dzięki zwiększeniu elastyczności psychologicznej pacjenci są w stanie bardziej zaangażować się w realizacje tych celów, które są zgodne z ich osobistymi wartościami. Nadają swojemu życiu większe znaczenie i sens.

Wartym podkreślenia jest fakt, że celem terapii nie jest jednak samo w sobie pozbycie się symptomów zaburzeń. Ustępowanie symptomów zaburzeń w tym podejściu jest postrzegane jako uboczny efekt podejmowanych zmian w życiu pacjenta.

Skuteczność tej terapii jest poparta licznymi badaniami opisywanymi w fachowej literaturze. Wyniki tych badań wskazują, że ACT jest szczególnie użyteczna w leczeniu takich problemów jak szerokie spektrum zaburzeń lękowych, depresje, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, zespół stresu pourazowego (PTSD), zaburzenia odżywiania czy uzależnienia. Omawiane podejście jest również skuteczną metodą radzenia sobie ze skutkami różnych długotrwałych problemów o podłożu somatycznym (np. chroniczne bóle). ACT sprawdza się również w pracy z gniewem, agresją czy prokrastynacją.

Teoria Ram Relacyjnych

Teoria Ram Relacyjnych (RFT) wywodzi się z prac B.F. Skinnera, a opiera się na analizie zachowania, wykorzystanej do badania ludzkiego poznania i języka. Teorię tę rozwinął w latach 80. Steven Hayes wraz z jego współpracownikami. Badacze zakładali, że język ma ogromny wpływ na powstawanie zjawisk psychopatologicznych. Obecnie RFT stanowi podstawy teoretyczne Terapii Akceptacji i Zaangażowania, w którym to podejściu znajduje praktyczne zastosowanie.

W ramach tej teorii zakłada się, że ludzie reagują na symbole (którymi mogą być myśli, wspomnienia, obrazy) tak, jakby były one tym, co symbolizują. Człowiek uczy się zatem reagować na myśl w taki sam sposób, w jaki reaguje na zdarzenie, którego ta myśl dotyczy. Myśl zatem nabywa takiej samej funkcji (np. wywoływania lęku, smutku, żalu, radości, euforii), jaką miało (bądź nadal ma) dane zdarzenie. Żeby zobrazować to zjawisko, w literaturze dotyczącej RFT podaje się często przykład dziecka uczącego się reakcji na psa. Kiedy małe dziecko uczy się, że słowo „pies” oznacza dane zwierze, zaczyna reagować na samo słowo, jak i na psa. W sytuacji, gdy dziecko zostanie przez psa ugryzione (co wywoła zapewne uczucie strachu), jakiś czas później będzie prawdopodobnie reagowało na wypowiadane przez inną osobę samo słowo „pies”, bojąc się lub szukając schronienia. Nie będzie musiało widzieć fizycznie psa, by na niego reagować. W ten sposób wytworzone zostaje powiązanie pomiędzy słowem opisującym daną rzecz lub zdarzenie a emocją na tę rzecz lub to zdarzenie.

Opisane powyżej zjawisko jest konsekwencją rozwinięcia przez człowieka umiejętności werbalnych. Dzięki temu może on się uczyć różnych rzeczy bez konieczności doświadczania ich. Nie musi np. dotykać gorącego żelazka, żeby się dowiedzieć, że parzy – wystarczy, że werbalnie dowie się, że żelazko jest gorące. Niestety inną konsekwencją tworzenia wzajemnych zależności pomiędzy zdarzeniami czy przedmiotami a wytworami umysłu jest tworzenie takich połączeń, które powodują wzrost cierpienia psychicznego. Kiedy człowiek przykładowo doświadcza jakiegoś traumatycznego zdarzenia, tworzą się u niego powiązania pomiędzy tym wydarzeniem a emocją (np. smutkiem) oraz pomiędzy tym wydarzeniem a myślą (czyli np. wspomnieniami). Jednocześnie człowiek tworzy relację pomiędzy samą myślą (wspominaniem traumy) a emocją (odczuwaniem smutku). Jest zatem on w stanie odczuwać smutek na samo wspominanie danego zdarzenia. I ta właśnie implikacja RFT leży u podstaw praktyki psychoterapeutycznej.

CO Z TYM SZCZĘŚCIEM?

Dążenie do szczęścia i dobrostanu jednostki jest jedną z kluczowych idei, jakie oddziałują na człowieka żyjącego w XXI wieku. Z jednej strony badania psychologiczne skupiają się wokół maksymalizacji pozytywnych emocji, przy jednoczesnej minimalizacji negatywnych stanów psychicznych. Ludzie odczuwają więc potrzebę nieustannej pracy związanej z polepszaniem warunków życiowych, kondycji psychicznej, ogólnego samopoczucia. Z drugiej strony dane empiryczne wskazują, że duża koncentracja na dążeniu do szczęścia wpływa negatywnie na samopoczucie oraz satysfakcję z życia. Ciągle niezaspokojone potrzeby bycia szczęśliwym oraz zewnętrzna presja do przeżywania wyłącznie pozytywnych doznań, rodzą rozczarowania i przygnębienie. Czy mamy zatem dążyć do szczęścia ze wszystkich sił, narażając się przy tym na zniechęcenie i frustrację, czy też zaniechać chęci bycia szczęśliwymi, prowadząc jałowe, przygnębiające życie? Czy istnieje inne niż owo dychotomiczne postrzeganie problemu? Co z tym szczęściem począć?

Mogę być szczęśliwa, szczęśliwy.

Szczęście jest niezwykle indywidualną kwestią. Nie istnieje jedna sztanca, podług której można by było mierzyć poziom zadowolenia życiowego człowieka. Co więcej, okazuje się, że takie czynniki jak dochody, wykształcenie, płeć czy stan cywilny nie mają większego wpływu na poziom szczęścia. Takie wnioski płyną z badań dwóch psychologów, Matthew Killingswortha oraz Daniela Gilberta, którzy stworzyli aplikację Track Your Happiness (Trop swoje szczęście), pozwalającą im zbierać dane dotyczące uczuć użytkowników, które to dane pozyskiwano w realnym czasie. Z przytoczonych badań wynika, że znacząca poprawa warunków bytowych wcale nie przekłada się na wzrost odczuwanego zadowolenia z życia. Odkryto za to, że szczęście ma związek z doświadczaniem chwili obecnej. Jak określają to badacze, „umysł ludzki jest umysłem wędrującym”. Implikacją tego odkrycia jest fakt, że im częściej ludzie błądzą myślami, tym bardziej spada odczuwany przez nich poziom szczęścia. Badacze zwracają również uwagę na to, że przy błądzeniu myślami szczęście maleje bez względu na to, jakie zajęcie wykonuje dana osoba. Nie ma znaczenia zatem, czy odpływamy myślami, stojąc w korku ulicznym czy leżąc na sofie. Nie ma również większego znaczenia rodzaj myśli (czy martwimy się o jutrzejszy dzień w pracy czy też marzymy o słonecznej plaży), bowiem nawet przyjemne myśli zmniejszają odrobinę poziom szczęścia. Killingsworth i Gilbert mówią wprost: człowiek jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy żyje w pełni chwilą obecną.

Nie tylko błądzenie myślami, ale również nadmierna analiza, dotycząca zarówno życia zewnętrznego, jak i przeżyć wewnętrznych człowieka, nie wpływa pozytywnie na poziom odczuwanego szczęścia. Do takich wniosków doszło dwóch naukowców, Todd B. Kashdan i Robert Biswas-Diener, badających czynniki oddziałujące na szczęście. Okazało się, że ludzie deklarujący wysoki poziom zadowolenia z życia rzadziej przyjmują perspektywę analityczną, mniejszą wagę przywiązując do szczegółów. Nie są nadmiernie pedantyczni. Badacze stwierdzili również, że szczęśliwi ludzie nie boją się wychodzić poza swoją strefę komfortu, podejmując się działań związanych z odczuwaniem niepewności i niewygody. Przeczy to powszechnemu przekonaniu, że szczęście związane jest jedynie z komfortem, luksusem czy bezpiecznymi sytuacjami, które są pozbawione wszelkich trudności.

Korelacje pomiędzy trudnościami czy życiowymi problemami a szczęściem badał również wspomniany wcześniej Daniel Gilbert. Z badań tych wynika, że – wbrew obiegowym opiniom – człowiek nie musi być nieszczęśliwy w sytuacjach, gdy nie dostaje tego, czego pragnął. Odpowiada za to „psychologiczny system odpornościowy” (wykształcony w procesie ewolucji), który pozwala czuć się szczęśliwym nawet wtedy, gdy rzeczy nie układają się po naszej myśli. Gilbert wskazuje na dwa rodzaje szczęścia. Pierwsze, naturalne, jest doświadczane przez człowieka wtedy, gdy dostaje to, o czym marzył. Drugie jest szczęściem, które możemy sami tworzyć właśnie wtedy, kiedy rzeczy nie idą zgodnie z naszym planem. Poziom radości wynikający z obydwu jest podobny – dodaje psycholog. Co więcej, szczęście przez nas wytworzone jest tak samo prawdziwe jak naturalne i tak samo trwałe.

Z kolei Elizabeth Dunn, profesor psychologii na University of British Columbia w Vancouver w Kanadzie, oraz Michael Norton, profesor marketingu w Harvard Business School badali zależność pomiędzy pieniędzmi a poziomem szczęścia, sprawdzając, czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Początkowo wydawało się, że zależność pomiędzy tymi dwoma czynnikami jest bardzo słaba. Jednak prowadząc wnikliwe badania Dunn i Norton stwierdzili, iż pieniądze jednak dają szczęście. Zależność ta występuje jednak tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy odnosi się do sytuacji, kiedy pieniądze nie służą nam do kupowania dóbr materialnych, a do kupowania „doświadczeń”. Mogą to być podróże, wycieczki, na których zwiedzamy ciekawe miejsca, obiad zjedzony w interesującej restauracji, warsztaty, na których coś ciekawego przeżyjemy itd. Istotne jest również, żeby te doświadczenia były intensywne i unikatowe, a więc takie, o których można opowiadać jeszcze długo po ich przeżyciu i którym nie grozi spowszednienie. Druga okoliczność, w której pieniądze mogą dawać szczęście, odnosi się do sytuacji, kiedy używamy ich do uszczęśliwiania innych ludzi. I nie chodzi tutaj o jakieś olbrzymie sumy pieniędzy. Badacze wykazali, że już niewielkie sumy wydawane dla innych mogą wpływać na wzrost naszego poziomu zadowolenia.

Na ważką kwestię związaną ze szczęściem, rozumianym jako przeżywanie pozytywnych emocji, zwróciło uwagę dwóch ekspertów: Barbara Fredrickson, naukowiec i psycholożka, specjalizująca się w pozytywnych emocjach oraz Steve Cole, badacz w dziedzinie genetyki i psychiatrii. W swoich badania doszli do wniosku, że ważnym czynnikiem, wpływającym na poziom szczęścia, jest poczucie sensu życia. Ludzie, którzy przeżywają pozytywne uniesienia, lecz nie posiadają silnego poczucia sensu, odbierają swoje życie jedynie w kategoriach hedonistycznych przyjemności. Często zatem mierzą się z frustracją i zniechęceniem (przyjemności bowiem nie trwają wiecznie). Nie chodzi oczywiście o to, że hedonistyczna przyjemność sama w sobie jest czymś złym i problematycznym. Jednak, na co zwraca uwagę Fredrickson, jeśli sens i przeżywanie przyjemności się rozmijają, ludzie doświadczają tego, co psycholożka określa jako „puste pozytywne emocje” – dokładnie takich samych doświadcza się podczas sztucznie wywołanej euforii (za sprawą np. narkotyków lub alkoholu). Z badań tych płynie zatem wniosek, że samo czucie się dobrze to za mało, że potrzebne jest jeszcze poczucie sensu życia, by można było mówić o doświadczaniu szczęścia.

Nie muszę być szczęśliwa, szczęśliwy.

W czasach, kiedy bycie szczęśliwym niekiedy postrzegane jest jako konieczność, kiedy dobre samopoczucie nie jest już wyborem, lecz przymusem, ludzie czują się często sfrustrowani i winni z powodu nie dość doskonałego życia, odbiegającego modelem od proponowanego społecznie wzorca. Za sprawą zalewu poradników, w których autorzy przekonują, że właściwie można zmodyfikować życie, jak się chce i osiągnąć szczęście, dobrobyt, sukces i miłość właściwie już za chwilę, zaczyna się w ludziach rodzić przekonanie omnipotencji. Owo złudne poczucie wszechmocy i całkowitej kontroli nad swoim życiem sprawia, że kiedy nasze emocje nie dają się poskromić, zdrowie – wbrew powziętym zaleceniom – zaczyna szwankować, a kariera nie nabiera takiego tempa, jakie założyliśmy, czujemy się zawiedzeni i oszukani. Renata Salecl, filozofka, socjolożka i teoretyczka prawa, zwraca uwagę na przygniatające poczucie obowiązku bycia szczęśliwym. W konsekwencji takie pojmowanie szczęścia przynosi więcej cierpienia niż korzyści. Ideał szczęścia, prezentowany głównie w mediach, dla większości osób jest nieosiągalny. Będąc pod presją dążenia do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, znaczna część ludzi czuje się gorsza i ułomna z powodu trudności w osiągnięciu wymarzonego celu, co prowadzi do bycia jeszcze bardziej nieszczęśliwymi. Każdy sygnał bowiem, wskazujący na to, że nie jest się szczęśliwym tak, jak być się powinno, odbierany jest bardzo negatywnie. Dołącza się do tego zatem biegunowość stanów emocjonalnych: po przeżyciach pozytywnych następuje załamanie, spowodowane niemożnością utrzymania dłużej stanu zadowolenia.

Przy tak restrykcyjnych wzorcach sukcesu i szczęśliwego życia, trudno jest czasami dostrzec inne sposoby funkcjonowania w świecie. Ray Bennett w swojej książce „The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great” zwraca uwagę, że w świecie tak silnie dominuje retoryka sukcesu, osiągnięć i bycia najlepszym, iż często nie zdajemy sobie sprawy z możliwości wyboru innych rozwiązań w życiu. Takim przykładowym rozwiązaniem – co postuluje z kolei w swojej ostatniej książce psycholog Jonathan Rottenberg – mogła by być chociażby akceptacja negatywnych przeżyć i uczuć oraz rozpoznanie ich jako nieodłączny element życia człowieka, ważny na równi z doświadczaniem szczęścia. Autor książki „The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic” sugeruje, że może warto byłoby odejść od dążenia do szczęścia jako celu samego w sobie. Psycholog proponuje również zerwanie z ideą koncentrowania się przede wszystkim na kulcie wiecznej młodości, gloryfikacji bezproblemowego życia i spychania ludzi cierpiących na obrzeża świadomości społecznej oraz skończenie z tłumieniem własnych niechcianych doznań, żeby sprostać wymogom szczęśliwego życia.

Akceptacja własnych ograniczeń, negatywnych przeżyć oraz tego, że nie zawsze jesteśmy szczęśliwi, sprawia, że możemy kochać samych siebie oraz nawiązywać głębokie relacje z innymi. Takie wnioski wypływają z wieloletnich badań Brené Brown, autorki „Darów niedoskonałości”. Badaczka dowodzi, że ludzie, którzy nie dążą do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, są – wbrew pozorom – bardziej zadowoleni z życia od tych, których cechuje perfekcjonizm i poczucie samowystarczalności, którzy dążą do dopasowania się do określonego modelu doświadczania życia. Ci pierwsi, akceptując swoje niedoskonałości, nie muszą koniecznie zarabiać więcej, znaleźć natychmiast partnera, urodzić dziecko czy przepracować wszystkie swoje zaprzeszłe, negatywne doświadczenia na terapii, by czuć się dobrze ze sobą. Osoby te popełniają błędy w życiu, ale nie postrzegają tych porażek w kategoriach nieszczęścia czy bycia gorszymi. Dają sobie nie tylko prawo do niepowodzeń, ale również do różnych uczuć i myśli, do gorszych dni i gorszego samopoczucia. Akceptują niepewność, jaką niesie samo życie. Ponieważ szczęście nie jest dla nich priorytetem, nie czują frustracji i złości z powodu tego, że ich życie nie jest idealne, a oni sami wiecznie szczęśliwi.

Z przytoczonych badań szczęście jawi się raczej jako możliwość, nie konieczność, a już na pewno nie jako cel sam w sobie. Odejście od społecznego przymusu ciągłego dążenia do polepszania swojego samopoczucie daje nam więcej możliwości doświadczania życia oraz ułatwia samoakceptację. Nie chodzi jednak o to, aby rozsiąść się na własnym nieszczęściu, odrzucając możliwość przeżywania jakichkolwiek pozytywnych chwil w życiu. Chodzi raczej o zauważenie, że pozytywne i negatywne doznania są częścią psychicznego życia człowieka. Samo doświadczanie przyjemnych lub nieprzyjemnych stanów nie jest kłopotem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy usilnie koncentrujemy się na doświadczaniu tylko jednego rodzaju doznań. Warto korzystać z wiedzy i badań dotyczących problematyki szczęścia (w końcu jeśli możemy wpłynąć pozytywnie na nasze samopoczucie, to czemu tego nie zrobić?). Jednak dobrze jest co jakiś czas zadać sobie pytanie, czy nie przekroczyliśmy już tej cienkiej linii, za którą dążenie do idealnego, nierealnego życia wiecznej szczęśliwości stało się naszą nadrzędną wartością.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Bennett, R. (2006). The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great, San Francisco: Chronicle Books
Biswas-Diener, R. (2012). The Courage Quotient, United Kingdom: John Wiley and Sons
Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Dunn, E., Norton, M. (2013). Happy money: The science of smarter spending, New York: Simon & Schuster
Gilbert, D. (2007). Na tropie szczęścia, tłum. Rajewska E., Poznań: Media Rodzina
Kashdan, T.B.; Ciarrochi, J.V. (2013). Mindfulness, Acceptance, and Positive Psychology, Oakland: New Harbinger
Killingsworth, M. (2011). Want to be happier? Stay in the moment, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Rottenberg J. (2014) The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic, New York: Basic Books
Salecl, R. (2013). Tyrania wyboru, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Smith, E. E. (2013). Meaning Is Healthier Than Happiness, The Atlantic [online]. Dostępny w Internecie tutaj

DOBRE NIEDOBRE EMOCJE

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości. Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiało, że zrodziła się wiara w omnipotencję człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych negatywnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.

Dopóki się uśmiechamy

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości. Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci – na co zwraca uwagę Mari Ruti, profesor teorii krytyki na Uniwersytecie Toronto – kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenia o nich.

Imperatyw dotyczący przeżywania tylko przyjemnych emocji i usilnego dążenia do pozbycia się wszystkich nieprzyjemnych doznań jest czasami tak głęboko zakorzeniony, że boimy się nawet nazywać nasze emocje, powodowani wstydem i lękiem przed tym, że możemy być ocenieni jako gorsi, nie dość dobrzy. Dlatego też nie dajemy sobie prawa do choroby, obniżonego nastroju czy lęku. Nie pozwalamy sobie na momenty zatrzymania się w pędzie ku wymarzonemu szczęściu, nawet jeśli nasz organizm bardzo tego potrzebuje. Działamy często na przyspieszonych obrotach, żeby przypadkiem nie zwolnić i w konsekwencji nie poczuć niechcianych emocji. Zdarza się jednak opaść w końcu z sił, zachorować lub mieć gorszy dzień – wtedy jest dla nas jedna rada: musimy jak najszybciej się naprawić!

Przymus doświadczania tylko dobrych emocji wywodzi się przekazu społecznego dotyczącego tego, czego powinniśmy doświadczać, a czego unikać w życiu. Psycholog Randall Wilson wskazuje na zasady, do których, na przestrzeni wieków, został sprowadzony ów przekaz. Po pierwsze: nieprzyjemne myśli i emocje są złe, a przyjemne – dobre. Po drugie: jeśli człowiek doświadcza negatywnych myśli i emocji, oznacza to, że nie funkcjonuje dobrze i że powinien jak najszybciej pozbyć się tych „szkodliwych” stanów psychicznych. Po trzecie: można prowadzić dobre życie tylko pod warunkiem, że doświadcza się przyjemnych odczuć. Zasady te można zawrzeć w ogólnym stwierdzeniu, że dobre życie jest równoznaczne z dobrym samopoczuciem. Jak dodaje z kolei Marcin Fabjański, filozof: „Poszatkowaliśmy rzeczywistość na to, co dobre i złe, przyjemne i nieprzyjemne, i stosujemy strategię konia na szachownicy”. Chcemy jak najszybciej z pola oznaczającego złe, nieprzyjemne odczucia przeskoczyć na pole, w którym możemy doświadczać jedynie pozytywnych i miłych doznań.

Stłamszeni

Brak odpowiedniego treningu, który pomógłby w radzeniu sobie z nieprzyjemnymi emocjami, sprawia, że człowiek stara się tłumić negatywne doświadczenia. Obawia się nie tylko nieprzychylnego nastawienia lub krytyki ze strony innych ludzi, ale również boi się konfrontacji z niechcianymi uczuciami. Spadek energii, smutek, bezsilność, potrzeba wycofania, gniew, rozżalenie, lęk i wiele innych odczuć jest codziennie przez nas zagłuszanych na wiele różnych sposobów. Psycholog Tomasz Jamroziak wskazuje, że wiele osób, które doświadczają depresji, to ludzie z zablokowaną złością. W ich otoczeniu bowiem smutek był bardziej akceptowany niż wyrażanie złości. Psychoterapeutka Tori Rodriguez mówi z kolei, że próby tłumienia niechcianych myśli i uczuć mogą odnosić odwrotny skutek i powodować, że, paradoksalnie, będziemy doświadczać jeszcze większej ilości niechcianych stanów psychicznych, co systematycznie będzie wpływało na obniżenie poziomu naszego zadowolenia życiowego.

Jeszcze jedną konsekwencją tłumienia niepożądanych myśli i uczuć jest fakt, że stajemy się również nieczuli na cierpienie innych. Zakładamy, że jeśli nie są oni perfekcyjni, absolutnie szczęśliwi, wiecznie zadowoleni, to coś z nimi jest nie w porządku i prawdopodobnie przyczyna leży w tym, że nie starają się wystarczająco mocno. Silny nacisk na ciągłe doskonalenie swojego życia, na nieprzerwane doświadczanie dobrego samopoczucia, sprawia, że ludzie zaczynają bardzo szybko przypisywać negatywne oceny tym, którym trudno się jest dostosować do właściwego sposobu działania i przeżywania życia. Z jednej strony człowiek, pod wpływem huraoptymizmu, doświadcza przymusu przeżywania jak największej ilości pozytywnych odczuć, z drugiej strony jednak zmaga się z poczuciem, że przyjemne emocje nie mogą trwać wiecznie. Czując, że przecież szczęście nie będzie trwało w nieskończoność, że każda chwila nieuchronnie zbliża go do obniżenia się nastroju i pogorszenia samopoczucia, zaczyna równocześnie oczekiwać zbliżającego się nieszczęścia, co powoduje wzrost niepokoju związanego z przyszłością.

Oczywiście – co sygnalizuje również wspomniana wcześniej Mari Ruti – nie chodzi o fetyszyzowanie braku psychicznej lub emocjonalnej stabilności, który jest często olbrzymim obciążeniem, wielką trudnością, z którą na co dzień trzeba się zmagać. Wielu ludzi cierpi z powodu przeżywanego lęku, doświadczania depresji czy innych poważnych stanów psychicznych. Jednak postrzeganie negatywnych doświadczeń jako przeciwstawnych dobrze przeżytemu życiu jest dużym nieporozumieniem. Są one bowiem naturalnym i stałym elementem ludzkiego życia.

Oswajanie niesfornego

Lubienie przyjemnych rzeczy oraz nielubienie rzeczy niemiłych jest jak najbardziej normalne i nie stanowi problemu. Kłopoty pojawiają się wtedy, kiedy obsesyjnie zaczynamy pragnąć, żeby dobre rzeczy trwały zawsze, a nieprzyjemne nigdy się nie pojawiały. A przecież nasz charakter, jak mówi Mari Ruti, „to nie tylko to, co jest miłe i przyjemne, ale również to, co niestałe, nieuporządkowane, kłopotliwe, a nawet nieco wzburzone lub przygnębiające”. Randall Wilson posuwa się jeszcze dalej i mówi, że bycie cały czas szczęśliwym i nieustanne dobre samopoczucie są nienaturalne i odbiegają od zdrowego stanu ludzkiej egzystencji. Dążenie do maksymalizacji przyjemnych odczuć, przy jednoczesnym niepozwalaniu sobie na przeżywanie niemiłych, jest więc z góry skazane na niepowodzenie.

Doświadczaniu niechcianych odczuć i myśli towarzyszy przekonanie, że jest to wyraz naszej słabości. Postrzegamy siebie jako zbyt wrażliwych, podczas gdy – w myśl zasady o ciągłym doskonaleniu się – powinniśmy wziąć się w garść i naprawić, uleczyć, zmienić. Brené Brown, autorka książki „Dary niedoskonałości”, mówi, że wrażliwość nie jest oznaką słabości. Podkreśla, że jest to bardzo niebezpieczny mit. Definiuje wrażliwość jako emocjonalne ryzyko, okazywanie uczuć, niepewność. Jest ona napędową siłą życia, bowiem z niej powstaje innowacja, kreatywność i zmiana. „Wrażliwość jest najbardziej rzetelną miarą odwagi: do otwarcia się przed innymi, do bycia szczerym” – dodaje autorka. To odwaga, by przeżywać zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne emocje. Jeśli bowiem możemy poczuć miłość do innej osoby, poczujemy również smutek i stratę, kiedy ją utracimy.

Jak zatem oswoić niechciane myśli i uczucia? Jak oswoić trudne doświadczenia? Jak zmierzyć się ze stratą, bólem, złością, smutkiem czy samotnością? Marcin Fabjański wskazuje, że praktykowanie uważności jest dobrym sposobem na zmierzenie się chociażby z poczuciem samotności. Badania pokazują, że zwrócenie uwagi na samego siebie podczas medytacji, wbrew pozorom, nie zwiększa poczucia osamotnienia. Oswaja natomiast doświadczenie samotności. Oswaja również i inne doznania, często określane jako nieprzyjemne, trudne. Tori Rodriguez również uważa, że doświadczanie i akceptacja takich doznań mają kluczowe znaczenie dla zdrowia psychicznego. W treningu uważności nie chodzi jednak o zmniejszenie ilości nieprzyjemnych odczuć, lecz o nauczenie się funkcjonowania w życiu w obecności  negatywnych myśli czy uczuć – dodaje psychoterapeutka. Niezależnie od tego, czy praktykujemy uważność, czy też nie, zawsze możemy podchodzić do doświadczanych przez nas uczuć i myśli z troską, nie starając się na siłę i za wszelką cenę zatrzymywać dobrych, rugując złe.

Żadna myśli czy emocja nie jest z natury dobra lub zła. To naturalne doświadczenia, wynikające z bycia człowiekiem. Smutek ma takie samo prawo do obecności w życiu jak radość – zwraca uwagę Randall Wilson. Dodaje, że „gdybyśmy wszyscy robili to, co sprawia że czujemy się dobrze lub co nas uszczęśliwia, nic znaczącego czy trudnego nigdy nie zostałoby ukończone”. Patrząc na nasze największe osiągnięcia w życiu, widzimy, że nie czuliśmy się dobrze przez cały czas, kiedy pracowaliśmy nad ich urzeczywistnieniem. Wszystko, co znaczące i trudne, wiąże się również z nieprzyjemnymi uczuciami, wychodzimy bowiem wtedy poza naszą strefę komfortu, doświadczając takich odczuć, jak choćby niepewność, lęk czy zniechęcenie. Szczęście oznacza nie tylko robienie rzeczy przyjemnych i doznawanie komfortowych emocji, ale również robienie czegoś znaczącego i ważnego, co niekoniecznie musi być (i często nie jest) związane z przeżywaniem tylko dobrych uczuć i pogodnych myśli. Oznacza to, że szczęście, dobre samopoczucie, radość i pogodny nastrój mogą – jak to określa Wilson – jedynie towarzyszyć nam podczas drogi ku rzeczom ważnym. Mogą pojawiać się i znikać. Warto więc cieszyć się nimi, kiedy ich doświadczamy, ale nie przywiązywać się do nich i nie traktować ich jako celu samego w sobie.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Fabjański, M. (2013). Oswajanie samotności, Coaching, nr 6/2013 (21), s. 32 – 34
Jamroziak, T. (2013). Nieświęty spokój, rozmowę przepr. Rokita Z., Coaching, nr 6/2013 (21), s. 28 – 31
Rodriguez, T. (2013). Negative Emotions Are Key to Well-Being, Scientific American [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Ruti, M. (2014). Happiness and Its Discontents, The Chronicle of Higher Education [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Wilson, R. (2013). Positive Thinking and Other Harmful Advice, Like a Fish in Water [online]. Dostępne w Internecie tutaj

NIE ZAWSZE BĘDZIE DOBRZE

Codziennie człowiek bombardowany jest olbrzymią ilością reklam, których przekaz jest jednoznaczny: wystarczy, że skorzystasz z naszego produktu/usługi, a twój problem zniknie raz na zawsze. Ten jasny komunikat wpisuje się w przekaz kulturowy, podtrzymywany przekonaniami, że jedyne, co potrzebujesz robić, to przeczytać jakiś poradnik lub skończyć odpowiedni kurs, a twoje życie diametralnie się zmieni. Wkroczysz wtedy do krainy wiecznej szczęśliwości. Dokłada się do tego przeświadczenie, że jeśli nie jesteśmy szczęśliwi, coś w naszym życiu szwankuje i wymaga natychmiastowej poprawy. Gonimy więc szczęście ze wszystkich sił, wkładając w to bardzo dużo wysiłku i zaangażowania. Dlaczego zatem ten model funkcjonowania nie sprawdza się? Dlaczego wciąż jesteśmy rozczarowani?

W pogoni za szczęściem

Wiele osób myśli w taki sposób: będę szczęśliwa/szczęśliwy, jeśli będę mieć udany związek/osiągnę sukces/awansuję w pracy/wyjadę z kraju itd. Wzór ten opiera się na założeniu, że po spełnieniu określonych warunków, nasze odczuwanie szczęścia automatycznie wzrośnie i będzie utrzymywać się już na tym poziomie. Okazuje się jednak, że kiedy osiągamy wymarzony cel, często nie czujemy się bardziej szczęśliwi, a czasem wręcz czujemy się rozczarowani. Dzieje się tak dlatego, że zmieniły się jedynie okoliczności zewnętrzne, podczas gdy my często jesteśmy wciąż tacy sami. Badając przez ostatnie kilka lat zależności między szczęściem a sukcesem, Shawn Achor, trener biznesowy i wykładowca na Harvardzie, odkrył, że powyższy wzór działa dokładnie na odwrót. Autor książki „The Happiness Advantage” mówi, że „problem nie sprowadza się do tego, iż nie dążymy do szczęścia, lecz szukamy go używając złej metody”. Sukces bowiem nie jest równoznaczny ze szczęściem. Związek czy praca nie sprawią, że staniemy się od razu szczęśliwi z definicji.

Również nieustanne dążenie do perfekcji, jak i ciągła pogoń za szczęściem, nie powinny stać się celem samym w sobie. Psycholog Mirosław Słowikowski wskazuje, że jeśli motorem doskonalenia się jest ciągłe poczucie bycia nie dość dobrym, wtedy wszystkie porażki i błędy odbierane są jako dowód na naszą nieudolność i mierność, co rodzi poczucie niespełnienia i niezadowolenia. Czujemy się ciągle gorsi. Tezę tę potwierdzają niedawne badania Iris Mauss z Uniwersytetu w Denver. Z badań tych wynika, że duża koncentracja na dążeniu do szczęścia koreluje z gorszą oceną własnego dobrostanu, mniejszą satysfakcją z życia i gorszym samopoczuciem. Zbyt wysokie oczekiwania, wynikające z przemożnego pragnienia bycia szczęśliwym, nie mogą być bowiem w pełni zaspokojone, co prowadzi do rozczarowania i przygnębienia. Dążenie do doskonałości jako celu samego w sobie, bez względu czy odnosi się ona do siebie, relacji z innymi ludźmi czy do warunków w otaczającym świecie, jest z góry skazane na niepowodzenie. W pogoni za szczęściem łatwo można się rozczarować życiem, odnosząc się negatywnie do wszystkich niedoskonałości, porażek czy niechcianych emocji.

Mit szczęśliwości

Wyznaczanie sobie celów, po których osiągnięciu ma być już zawsze dobrze, koncentrowanie się na tym, aby doświadczać jedynie pozytywnych emocji, pragnienie, żeby życie ograniczało się tylko do ciągłego wyrzutu dopaminy, jest częstą przyczyną czucia się nieszczęśliwym. Jednak, jak zwraca uwagę psycholog Rob Archer, życie nie sprowadza się do odczuwania przez nas zadowolenia w każdej minucie. Dodaje, że chwil, w których czuliśmy się najbardziej spełnieni, nie poprzedzało nasze dobre samopoczucie – częściej poprzedzało je zwątpienie i lęk. Część ludzi, w momencie odczuwania negatywnych emocji, stara się za wszelką cenę i jak najszybciej się ich pozbyć. Funkcjonują oni w oparciu o przekonanie, że tylko rozwiązanie problemu (rozumianego jako odczuwanie dyskomfortu) czy kontrolowanie bólu sprawią, że staną się szczęśliwsi, a ich życie się poprawi. Tymczasem Archer sugeruje, że to właśnie nasza nietolerancja na doświadczanie bólu i niepewności jest przyczyną braku odczuwania szczęścia. Umiejętność działania w obecności negatywnych myśli i nieprzyjemnych wrażeń zdaje się więc być kluczem do radości życia.

W świecie jedyną pewną i stałą rzeczą jest jego zmienność. Życie nie było, nie jest i nigdy nie będzie stabilne. Człowiek nie w stanie przewidzieć zmian, jakie mogą nastąpić w jego życiu. Bez względu na to, jak dużo doświadczenia i wiedzy zgromadziłby w życiu, zawsze coś może go zaskoczyć, pójść wbrew planom i założeniom. Pragnienie, aby wieść ustabilizowane życie, jest bardzo złudne, przynosi często zawody życiowe i poczucie niespełnienia. Zmienne jest również nasze samopoczucie. Psycholog Randall Wilson mówi wręcz, że chęć doświadczania ciągłego poczucia zadowolenia jest stanem nienaturalnym – osiągnięcie go jest więc iluzoryczne. Tym, co nas unieszczęśliwia, jest zatem brak akceptacji zmienności naszych odczuć, naszego samopoczucia, jak i akceptacji niestałości otaczającego nas świata oraz oczekiwanie, że przyjdzie kiedyś taka chwila, gdy znikną wszelkie nasze wątpliwości, wahania, rozterki i lęk.

Szczęście pomimo

Mówienie „wszystko będzie dobrze” podtrzymuję wiarę w bezproblemową przyszłość. I nawet jeśli ludzie w większości zdają sobie sprawę, że doświadczanie bólu wpisane jest z ludzkie życie, rozczarowują się za każdym razem, gdy zaskoczy ich choroba, kryzys, niepowodzenie czy strata, ponieważ łudzą się, że może jednak ich życie będzie wyglądało inaczej. Nie chodzi oczywiście o kultywowanie w sobie przygnębiającego przekonania o posępnej przyszłości. Przesadny optymizm i idealizowanie przyszłych zdarzeń mogą jednak wpływać negatywnie na życie, ponieważ nie dość, że dostarczają frustracji i niezadowolenia związanych z faktem, że sprawy nie układają się po naszej myśli, to dodatkowo umniejszają lub wręcz pozbawiają radości z doświadczania chwili obecnej. Postrzegamy bowiem teraźniejszość jako nie dość dobrą, nieidealną, niewartą uwagi.

Tymczasem kryzysy są immanentną cechą ludzkiej egzystencji. Miliony ludzi na świecie właśnie przechodzi przez okres destabilizacji i rozchwiania. Dychotomiczna percepcja czasu, wyrażająca się w postrzeganiu kryzysu jako bezsprzecznie negatywnego momentu w życiu oraz czasu po kryzysie – jako nieprzerwanie trwającej radości, sprawia, że za każdym razem jesteśmy negatywnie zaskoczeni, kiedy coś odbiegło od naszych planów. Lepiej – co podkreśla w jednej ze swoich prelekcji psycholog Jacek Walkiewicz – zamiast mówić: „wszystko będzie dobrze”, powiedzieć „poradzę sobie”. Sprawia to, że będąc mniej roszczeniowymi wobec przyszłych zdarzeń, mniej będziemy doświadczać rozczarowań. Nie będziemy się skupiać wtedy na sprawach, na które nie mamy wpływu, a zyskamy większe zaufanie do siebie.

Przekonanie, że w przyszłości unikniemy cierpienia, powoduje zatem cierpienie, ponieważ ogranicza przeżywanie szczęścia tylko do wyidealizowanej rzeczywistości, która rzadko kiedy staje się naszym udziałem. Przeżywamy stres, złość i irytację,  ponieważ sprawy nie układają się tak, jak byśmy tego oczekiwali. Odczuwać szczęście można jednak pomimo życiowych komplikacji. Autor książki „Minimalizm” Leo Babauta mówi wprost: oczekuj tego, że rzeczy będą rozbieżne z twoimi zamierzeniami. Ale patrz na nie jako na integralną cześć życia. Na swoim blogu Zen Habits pisze: „Oczekuj, że dzieci nabrudzą. Oczekuj, że twój partner lub partnerka nie będą idealni. Oczekuj, że twój przyjaciel nie dotrze czasami na czas. Oczekuj, że rzeczy nie pójdą całkiem zgodnie z planem. Oczekuj, że ludzie czasami mogą się niewłaściwie zachować. Oczekuj, że współpracownicy czasem mogą nie okazać ci wsparcia. Oczekuj, że domownicy czasami po sobie nie pozmywają lub nie pozbierają swoich ubrań. Oczekuj, że szkło się zbije”. Szczęście bowiem jest to stan, kiedy rzeczy nie są doskonałe, a my wciąż jesteśmy zadowoleni.

Autor: Igor Rotberg

 

Dla zainteresowanych:

Achor, S. (2010). The Happiness Advantage, New York: Crown Business
Archer, R. (2011). The Certainty Bias, Working with ACT [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Babauta, L. (2009). A Beautiful Method to Find Peace of Mind, Zen Habits [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Mauss, I., B., Tamir, M., Anderson, C. L., & Savino, N. S. (2011). Can seeking hapiness make people unhappy? Paradoxical effects of valuing happiness, Emotion, 11, 807-815 [pdf]
Wilson, R. ( 2013). Positive Thinking and Other Harmful Advice, Like a Fish in Water [online]. Dostępny w Internecie tutaj