Wielozadaniowość

Przyspieszanie tempa życia skutkuje próbami robienia większej liczby rzeczy w coraz mniejszych jednostkach czasu. Skupianie się na jednej czynności jest więc często postrzegane jako strata czasu. Postęp technologiczny zachęca dodatkowo do robienia kilku rzeczy naraz. Ścigamy się z innymi i sami ze sobą, robiąc wszystko w możliwie szybkim tempie. Tymczasem pojawia się coraz więcej opinii dotyczących pułapki wielozadaniowości. Z licznych badań wynika, że takie działania mogą przynosić odwrotne skutki od zamierzonych.

Z badań, które przeprowadzili Zheng Wang i John Tchernev z Uniwersytetu Stanowego Ohio, wynika, że efektywność pracowników, zajmujących się kilkoma zadaniami równocześnie, maleje. Obniża się produktywność w zadaniach, które w danym momencie powinny być priorytetem. Potwierdzają to również badania Clifforda Nassa, specjalisty ds. nauk kognitywnych  z Uniwersytetu Stanforda. Poza spadkiem wydajności, z badań Nassa wynika, że obniża się również poziom koncentracji oraz zdolność przyswajania nowego materiału.

Niektórzy nawet twierdzą, że nie istnieje coś takiego, jak wielozadaniowość, a jedynie przerzucanie się między poszczególnymi zadaniami. Nie wykonujemy więc kilku rzeczy naraz, lecz każdą z tych rzeczy robimy na przemian przez bardzo krótki czas. Owo ciągłe przerzucanie uwagi skutkuje kilkoma znaczącymi konsekwencjami:

  1. Przede wszystkim tracimy czas. Szacuje się, że możemy marnować nawet do 30% swojego czasu w trakcie wykonywania zadań jednocześnie. Dzieje się tak również dlatego, że powrót do przerwanego zadania wymaga cofnięcia się do wcześniejszych ustaleń. Analizując, gdzie skończyliśmy poprzednie zadanie, wydłużamy czas na jego realizację.
  2. Odczuwamy stres wynikający z lęku przez niewywiązaniem się w terminie z wykonaniem danej czynności.
  3. Ponieważ nieustanne przełączanie się pomiędzy czynnościami pochłania dużo naszej energii, dopada nas zmęczenie, a co za tym idzie, popełniamy więcej błędów niż w przypadku, gdybyśmy wykonywali jedną czynność naraz.

Czasami lepiej jest ograniczyć liczbę wykonywanych zadań, gdyż – wbrew pozorom – zyskamy więcej czasu, który będziemy mogli przeznaczyć na inne czynności. Psychologowie zwracają uwagę, że tak naprawdę wielozadaniowość ma sens jedynie, kiedy któraś z czynności jest na tyle prosta, że nie ma potrzeby dużego koncentrowania się na niej (kiedy wykonujemy ją machinalnie).

W ZMIENNYM TEMPIE ŻYCIA

Współczesny człowiek żyje w świecie wielu zmian, które dzieją się jednocześnie i to z dużą szybkością. Przyspieszenie postępu technologicznego wymusza potrzebę przystosowania się do transformacji w różnych obszarach funkcjonowania człowieka: zawodowym, społecznym, towarzyskim, edukacyjnym itd. Przyzwyczajenie się do pośpiechu, społeczna presja sukcesu czy chociażby nieustanna pogoń za szczęściem sprawiają, że cały czas staramy się biec do przodu bez zatrzymania, odpoczynek i sen redukując do niezbędnego minimum. W dążeniu do dobrostanu, do poczucia szczęścia, do niezależności finansowej, rozwoju kariery czy posiadania kolejnych dóbr materialnych, nie ma nic złego. Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy oczekiwać, że nasz rozwój, nasza kariera czy nasza droga ku szczęściu będzie przebiegać bez żadnych zakłóceń, cały czas w takim samym lub nawet szybszym tempie niż teraz. Nie uwzględniając momentów spowolnienia, zatrzymania, a także takich sytuacji, kiedy niezbędne staje się wykonania kroku w tył, oczekujemy tylko zysków i nieprzerwanej hossy. Tymczasem krzywa zawsze rosnąca w przyrodzie nie istnieje. Zakładając, że nieustannie będziemy realizować nasze zamierzenia w takim tempie i zakresie, w jakim to sobie zaplanowaliśmy, buntujemy się bardzo w tych momentach, kiedy życie w jakiś sposób (czy to przez wymogi zdrowotne, rodzinne czy zawodowe) zmusza nas chociażby do spowolnienia. Traktujemy przeszkody na naszej drodze rozwoju i kariery jako wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca, które świadczą o naszej nieudolności i słabości.

O ile niechęć do konfrontowania się z przykrymi zdarzeniami, z sytuacjami, które wyrywają nas z utartych kolein, jest zrozumiała (wymaga od nas wszak przystosowania się do zupełnie nowej sytuacji), o tyle narastające w nas poczucie winy, samooskarżanie czy sabotowanie poczucia własnej wartości jest nieuzasadnione, ponieważ wynika z przeświadczenia, że zawsze będziemy niezawodni w dążeniu do celu, że nigdy nie przytrafią nam się żadne kłopoty, że organizm i psychika są stworzone do całodobowej pracy na najwyższych obrotach przez okrągły rok. Tymczasem zdarzenia, które odbieramy jako przeszkody, są naturalną częścią naszej drogi rozwoju, kariery, samorealizacji czy spełniania marzeń.

Spowolnienie

Kryzys i spadek motywacji to etapy następujące po każdej ważnej zmianie w życiu człowieka, po pierwszej fazie nauki nowych rzeczy. Andrzej Bubrowiecki, coach rozwoju osobistego i trener w biznesie, zwraca uwagę na fakt, iż ów moment spowolnienia jest świetnym czasem na wprowadzenie poprawek i niezbędnych modyfikacji, ponieważ każdy proces zmiany wymaga od nas analizy. Zmieniające się warunki, dotyczące danego przedsięwzięcia (bez względu na to, czy jest ono związane z życiem zawodowy czy na przykład z naszym hobby), zmuszają nas do zastanowienia się nad kierunkiem i tempem wprowadzanych zmian oraz skutecznością już powziętych kroków. Kryzysy i niepowodzenia są wpisane w scenariusz zmian w życiu. Mogą nawet być przyczynkiem do zwiększenia się naszej operatywności i twórczego myślenia. Phil Hansen, multimedialny artysta, który musiał zmagać się z problemami neurologicznymi, powodującymi drżenie rąk, mówi, że zaakceptowanie ograniczeń może wzmóc kreatywność. Artysta dodaje, że uczenie się kreatywności w ramach obostrzeń, na które się napotykamy, daje nam szansę na zmianę nas samych i przekształcenie świata.

Biorąc pod uwagę samo postrzeganie czasu, warto zauważyć, że podczas gdy w wielu kulturach czas ma charakter cykliczny, a więc uważa się go za zasób odnawialny, w kulturze zachodu ma charakter liniowy, w związku z czym ludzie odnoszą wrażenie, że jego zasoby są ograniczone i cały czas ich ubywa. Carl Honoré, autor „Pochwały powolności”, podkreśla, że postrzeganie czasu w sposób liniowy zaszczepia w człowieku przekonanie, iż czasu jest mało i te chwile, które nie zostaną wykorzystane, przepadną bezpowrotnie. Skutkuje to przyspieszaniem tempa życia, próbą zrobienia więcej w coraz mniejszej jednostce czasu. Skupianie się na jednej rzeczy jest więc często postrzegane jako strata czasu. Postęp technologiczny zachęca dodatkowo do robienia kilku rzeczy naraz. Ścigamy się z innymi i sami ze sobą, robiąc wszystko w możliwie szybkim tempie. Kiedy mamy chwilę, w której akurat nie musimy wykonywać wielu rzeczy jednocześnie, kiedy możemy na moment przestać działać, czujemy się dziwnie. Dlatego też wielu z nas postrzega spowolnienie tempa zmian czy rozwoju jako zło konieczne. Tymczasem, jak wskazuje na to Carl Honoré, może być ono pożądaną wartością w życiu, ponieważ kiedy ludzie zwalniają w odpowiednich momentach, odkrywają, że mogą robić wszystko dużo lepiej, że są – wbrew pozorom – bardziej produktywni.

Rozumiane w ten sposób świadome zwolnienie tempa życia, na co wskazuje, psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger, nie jest zaciąganiem hamulca, tylko raczej zdejmowaniem nogi z gazu. Slow life nie jest nurtem przeciw dorobkowi cywilizacji, lecz bardziej stylem życia, którego celem jest ratowanie się przed katastrofą cywilizacyjną – dodaje psychoterapeuta. Buntowanie się przeciwko doświadczaniu wszystkiego w jak najkrótszym czasie, nie skutkuje tym, że coś przechodzi nam koło nosa, że coś tracimy. Świadome spowolnienie tempa funkcjonowania sprawia, że samo życie staje się bardziej ciekawe. W końcu nurt slow life wyszedł od smakowania różnorodnych i przepysznych potraw wraz z rodziną czy przyjaciółmi, powstając jako alternatywa do idei fast foodów, w której nie ma miejsca na delektowanie się jedzeniem.  Mitem natomiast jest, że na wolniejsze życie mogą pozwolić sobie tylko zamożni ludzie w odpowiednim już wieku. Jak mówi Malwina Puchalska, psycholożka i trenerka, „bycie na emeryturze i posiadanie wielkiego majątku nie wystarczy, by wieść szczęśliwe życie”. Również nieporozumieniem jest łączenie idei slow life z koniecznością przeprowadzenia się na wieś, hodowania kóz i uprawy organicznych marchewek. Wielkie miasta oraz technologia nie są wrogiem powolnego życia. To kwestia decyzji, jak używamy chociażby urządzeń elektronicznych i na jaki styl życia się decydujemy w miejscu, gdzie mieszkamy. Możemy bowiem żyć w wielkim pośpiechu mieszkając również na wsi. Slow life – jak określa to Carl Honoré – jest stanem umysłu. Sprowadza się do odpowiedzi na pytanie: jak używamy czasu? Jeśli staramy się przeżywać każdy moment nie tak szybko jak to możliwe, ale tak dobrze jak to możliwe, wtedy wybieramy powolność. I możemy w ten sposób funkcjonować zarówno w leśniczówce i chatce w górach, jak i na Manhattanie, w Tokyo, Londynie czy w Warszawie.

Zatrzymanie

Bez względu na to, jak oceniamy te momenty w życiu, w których musimy się na chwilę zatrzymać, nie są one ani dobre, ani złe. Przypisywanie momentom przestoju wartości negatywnych może natomiast prowadzić do zwątpienia w siebie, zniechęcenia czy utraty wiary w powzięte przedsięwzięcie czy rozpoczęty projekt. Marcin Fabjański, filozof, pisarz i trener, w swojej książce „Stoicyzm uliczny” wskazuje na to, że możemy zastąpić negatywne określenia tych etapów w życiu, kiedy musimy się z jakichś powodów zatrzymać (stojąc na przykład w korku ulicznym) na bardziej neutralne czy budujące. Nazywając tę sytuację na nowo, możemy określić ją jako chwilę odpoczynku, czas na przemyślenie i zastanowienia się nad dalszymi planami czy moment na podjęcie innych działań. Dzięki temu nie wściekamy się, nie irytujemy i nie stresujemy w czasie, kiedy przez jakiś czas musimy pozostać w jednym miejscu.

Awersja do momentów przestoju, jakie się w życiu przydarzają, może powstawać w związku z tym, że w trakcie szybkiego tempa życia nie musimy konfrontować się z naszymi obawami, niechcianymi uczuciami i wszystkimi myślami, które odpychamy od siebie. Po prostu nie mamy na nie czasu. W momencie, kiedy życie sprawia, że musimy się na jakiś czas zatrzymać, mamy czasami wrażenie, że te wszystkie niepokojące myśli i odczucia zalewają nas. Taki sam mechanizm występuje, kiedy świadomie zatrzymujemy się na chwilę, na przykład podczas medytacji. Możemy mieć wtedy poczucie, że mamy więcej myśli i uczuć, niż nam się wydawało. Zjawisko to opiera się na fakcie, że podczas praktyki medytacyjnej czy momentów przestoju w życiu pozwalamy sobie na konfrontację z tymi wszystkim wewnętrznymi stanami, których na co dzień nie dopuszczamy do siebie. Będąc zajętymi i zapracowanymi, nie zaznajamiamy się ze sobą, w własnymi emocjami i myślami. Jon Kabat-Zinn, lekarz i terapeuta w swojej książce „Gdziekolwiek jesteś, bądź” zwraca uwagę, że jeśli się na chwilę zatrzymamy w uważności, mniej potem ulegamy naszym lękom i rzadziej doświadczamy przytłoczenia przez kołowrót myśli. Takie zatrzymanie – dodaje autor – nie ma nic wspólnego z biernością. Metaforycznie mówiąc: kiedy zdecydujemy się znowu ruszyć, będzie to już inny jakościowo ruch, ponieważ właśnie się zatrzymaliśmy. Nasze działanie stanie się żywsze, bogatsze i konkretniejsze, a my sami będziemy mogli doświadczyć więcej równowagi w życiu.

Pozytywne aspekty zatrzymania dostrzegli już dawno temu Włosi celebrując chwilę, jedzenie, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, które to świętowanie określają jako dolce far niente (czyli „słodka bezczynność”, „miłe nieróbstwo”). W myśl tej idei, im bardziej wspaniale i rozkosznie potrafimy nic nie robić, tym większe są nasze życiowe osiągnięcia. I wcale nie musimy być bogaci, by tego doświadczyć. Nauka nicnierobienia bez odczuwania napięcia, wynikającego z poczucia zaniedbywania obowiązków czy marnowania czasu, jest podstawą dobrego relaksu. Wyrobienie sobie zdrowego nawyku „słodkiej bezczynności”, umiejętność świadomego zatrzymania się na jakiś czas w biegu, pozwala utrzymać we właściwej perspektywie sprawy, o które się martwimy i z którymi się źle czujemy.

Krok w tył

Kiedy w trakcie realizacji planów i zamierzeń konfrontujemy się z sytuacją, polegającą na tym, że musimy wykonać krok w tył, odbieramy to jako porażkę, niepowodzenie czy wręcz klęskę. Przerwanie studiów, utrata pracy czy zakończenie związku postrzegane są często jako ostateczna przegrana w życiu. Mówimy wtedy: „nie udało się, niestety”. Tymczasem momenty, kiedy – w naszym odczuciu – musimy się cofnąć do poprzedniego etapu (np. znowu zdawać egzaminy na inne studia, po raz kolejny ubiegać się o pracę czy jeszcze raz zacząć chodzić na randki) zdarzają się wszystkim ludziom. Są potrzebnymi elementami życia w tym znaczeniu, że czasami warto wiedzieć, z czego świadomie zrezygnować na rzecz innych marzeń, planów czy potrzeb. Chociaż wybory te nie są łatwe, nie jesteśmy w stanie uniknąć ich w życiu.

Zrobienie kroku w tył często wiąże się z przyznaniem się do błędu, do tego, że decyzje, jakie podjęliśmy, okazały się być nietrafionymi. Błędy popełnia się na każdym etapie życia. Same w sobie są immanentną cechą człowieka. Jednak prawdziwą dojrzałością jest umieć wycofać się z podjętej decyzji, kiedy już zauważymy, że to był błąd. Czasami jest to trudne, ponieważ umysł lubi mieć rację, lubi przywiązywać się do raz wyciągniętych wniosków. Kiedy celność naszych decyzji zostanie podważona, nie czujemy się komfortowo. Dlatego też część ludzi trwa przy błędnych decyzjach bardzo długo, chociaż wszystkie informacje wskazują na to, że warto by było się wycofać, zrobić ten krok w tył. Przyznanie się do porażki czy błędu jest kluczową umiejętnością na drodze do sukcesu czy w trakcie realizacji naszych marzeń i planów. Zrozumienie, że dotychczasowe zasoby przestały działać czy też niewłaściwie obraliśmy kierunek, daje nam szansę na naukę nowych umiejętności, poszerzenie dotychczasowej wiedzy czy weryfikację celów.

Dynamika życia

Dążenie do dobrostanu psychicznego, wspinanie się po szczeblach kariery, realizacja marzeń są procesami, które składają się z kilku elementów. Progres jest jednym z nich. Warto pamiętać jednak, że równie naturalnymi elementami są spowolnienia, konieczność zatrzymania się czy potrzeba wycofania się z podjętych decyzji. Ocenianie któregoś z tych elementów jednoznacznie negatywnie wynika z braku zrozumienia dynamiki życia. Każde z tych zdarzeń jest całkowicie naturalne i stanowi nieodłączną część ludzkiej egzystencji. Nie jesteśmy w stanie ciągle przeć do przodu, zwiększając tempo. Przy takim postępowaniu, prędzej czy później, nastąpi załamanie, krach, choroba. Warto więc zdawać sobie sprawę, że zdarzenia, rozumiane przez nas jako przeszkody, będą pojawiać się jeszcze wielokrotnie w naszym życiu. Może więc nie trzeba się na nie złościć, lecz wręcz przeciwnie: celowo decydować się na zmniejszenie tempa życia, na chwile odpoczynku i refleksji oraz świadomie wycofywać się z nietrafionych wyborów, aby nie tkwić latami przy błędnie podjętych decyzjach.

Przekonanie, że zawsze będziemy już biec do przodu, jest tak samo chybione, jak przekonanie, że będą nas spotykały tylko same nieszczęścia. Oba przeświadczenia narażają nas na obniżenie komfortu życia, czy to za sprawą rozczarowań, czy też z powodu antycypowania lęku i zniechęcenia. Zaakceptowanie stałej dynamiki zmian w naszym życiu oraz tego, że nie zawsze możemy być najlepsi, wygrani i na czele, może przyczynić się pozytywnie do redukcji stresu i napięć, których sami sobie dostarczamy.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Bubrowiecki, A. (2009). O skuteczności działań cz.1, rozmowę przepr. Kosiorek T., radio Euro (Bis) [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Eichelberger, W., Kłak, M., Sztark, M. (2013). Rozmowy po zmroku, rozmowę przepr. Wilk P., PR2 [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Hansen, P. (2013). Embrace The Shake, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Honoré, C. (2012). Pochwała powolności, tłum. Umiński K., Warszawa: Drzewo Babel
Kabat-Zinn, J. (2007). Gdziekolwiek jesteś, bądź, tłum. Smagacz H., Warszawa: IPSI Press
Puchalska, M. (2011) Zwolnij, odkryj uroki slow life, rozmowę przepr. Biszewska J., Gazeta.pl Kobieta [online].

W MORZU INFORMACJI

Wprawdzie Michel Foucault twierdził, że wiedza to władza, ale raczej nie przewidywał aż tak dużych zmian, jakie zachodzą w współczesnym świecie. W drugim dziesięcioleciu XXI wieku, w dobie ogólnie dostępnego internetu, portali społecznościowych, telewizji informacyjnych, natłoku reklam, szerokiego wyboru dóbr materialnych oraz bardzo szybkiego postępu technologicznego, wiedza jest nie tylko synonimem umiejętności organizowania rzeczywistości, ale – z racji jej nadmiaru – staje się bardzo dużym obciążeniem dla ludzkiej psychiki.

Informacyjne tsunami

Już w 1970 roku Alvin Toffler w książce „Szok przyszłości” przestrzegał nas przed niekontrolowanym postępem naukowo-technicznym. Zwracał uwagę, że istnieje bariera psychofizyczna adaptacji człowieka do szybko zmieniającego się świata, że coraz częściej brak jest ludziom sprawdzonych technik i planów potrzebnych do radzenia sobie z tak szybkimi zmianami cywilizacyjnymi. Wpływ owych zmian może prowadzić do dezorientacji jednostek, bowiem skutkiem będzie przeładowanie psychiki nadmiarem bodźców i nowych wyzwań. Toffler podkreślał, że człowiek nie jest w stanie co chwila dostosowywać się do nowych warunków życia, potrzebuje pewnej stałości, punktów odniesienia. Dodawał jednak, że rozwoju nie da się zatrzymać. Można natomiast go spowolnić, a przynajmniej nie przyspieszać, gdyż grozi to „przegrzaniem całego systemu”. Na ile wizje pisarza się sprawdziły? Pewne jest jedno: rozwój cywilizacyjny ma się dobrze, nowości techniczne pojawiają się bardzo szybko, wzrasta również tempo życia. Badania i obserwacje pokazują jednak dobitnie, że współczesny człowiek musi liczyć się także z wieloma negatywnymi skutkami postępu cywilizacyjnego.

Przeciążenie informacyjne lub przeładowanie informacjami (information overload) jest terminem odnoszącym się do zjawiska lawinowego wzrostu treści i informacji. Psychologowie ewolucyjni zwracają uwagę, że zmiany otaczającej nas rzeczywistości, z punktu widzenia rozwoju ludzkości, dzieją się zdecydowanie szybciej, niż działo się to do tej pory. Gwałtowny napływ informacji z otoczenia przekracza możliwości mózgu człowieka do ich pełnego odbioru. Trudności występują zarówno na etapie selekcji, jak i dalszych etapach: magazynowania treści oraz ich właściwego zastosowania do określonych celów związanych z wymogami życia. Spada zatem zdolność do przetwarzania informacji przez człowieka, przy jednoczesnym wzroście ich podaży. Moc obliczeniowa komputerów rośnie, jednak nasz mózg nadal pozostaje na poziomie niewiele zmienionym od bardzo długiego czasu.

Przyczyn przeładowania informacyjnego można upatrywać w chociażby powszechnym dostępie do internetu. Również możliwość łatwego docierania z jedną wiadomością do szerokiego grona ludzi powoduje zwiększenie wytwarzania komunikatów. Kolejna przyczyna leży w niskim koszcie produkcji danych. Przejście z informacji drukowanych w formie papierowej na informacje przekazywane drogą elektroniczną sprawiło, że zwiększyła się ich liczba. Jeśli nie ograniczają nas koszty, możemy sobie pozwolić na wysłanie informacji nie tylko do tych osób, które ich potrzebują, ale do każdego potencjalnego zainteresowanego. Ba, nawet do każdego użytkownika internetu (co widać w ilości spamu w elektronicznych skrzynkach pocztowych). Wszystko to skutkuje spadkiem jakości informacji dostępnych w sieci, a co za tym idzie, więcej wysiłku trzeba włożyć we wstępną selekcję (musimy ocenić czy dane, które do nas docierają, są w jakikolwiek sposób nam potrzebne, czy nie zawierają błędów itd.). Co więcej, wzrasta liczba fałszywych treści. Część z nich produkowana jest świadomie w celach dezinformacyjnych, część – nieświadomie, poprzez powielanie i rozpowszechnianie niesprawdzonych wiadomości. Okazuje się również, że wartość rynkowa informacji o niższej jakości jest bardziej pożądana przez odbiorców niż wyższej jakościowo. Celowo zatem przetwarza się niektóre wiadomości, aby obniżyć właśnie ich jakość.

Implikacje

Jak duży jest wzrost produkcji informacji można stwierdzić na podstawie kilku przytoczonych poniżej statystyk i danych. Na przykład w roku 1472 najlepsza biblioteka uniwersytecka na świecie w Queens College w Cambridge była w posiadaniu 199 książek. Jedna osoba była więc w stanie przeczytać cały zbiór tam zawarty. Dziś natomiast drukuje się na świecie około 300 tysięcy nowych książek każdego roku. W książce „Marketing narracyjny” Eryka Mistewicza, autor przytacza dalsze dane. Otóż, „codziennie wchłaniamy ok. 100 500 słów, co (…) stanowi wzrost o ponad 350 proc. od 1980 roku”. Każdego miesiąca otrzymujemy zatem taką ilość informacji, jaką nasi dziadkowie dostali przez całe swoje życie. Mistewicz pisze dalej, że „w jednym tylko 2010 roku napisano tyle, ile od początku świata do… 2003 roku”. W 2011 roku szacowano natomiast, że w świecie powstanie 20 milionów razy więcej informacji niż wszystko, co napisano do tej pory w historii ludzkości. Trudno się temu dziwić, jeśli – jak podaje autor „Marketingu narracyjnego” – „każdej minuty wysyłamy 12 mln SMS-ów, każdego dnia 294 mld e-maili”.

Taka ilość informacji nie pozostaje obojętna dla ludzkiej psychiki oraz dla codziennego funkcjonowania. Żyjąc szybko, starając się możliwie w jak najkrótszym czasie adaptować do nowych wyzwań, przyjmując bardzo dużą ilość informacji, wydaje się nam często, że wszystko jest w jakiś sposób ważne, a jednocześnie czujemy, że nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego ogarnąć i przetworzyć. Jedną z konsekwencji przeładowania informacjami jest spadek trafności naszych decyzji. Okazało się bowiem, że większa ilość informacji nie zapewnia lepszej informacji. Przeciążenie danymi powoduje obniżenie efektywności podejmowania decyzji. Zwiększa się skłonność do pomijania kluczowych informacji podczas dokonywania wyborów.  Nadmiar informacji skutkuje również deficytem uwagi. Z kolei nieustający brak możliwości przetworzenia wszystkich docierających do człowieka danych powoduje wzrost stresu. Spada natomiast czas potrzebny na refleksję, a także zmniejsza się zdolność do ogólnej koncentracji.

W psychologii syndrom zmęczenia informacją (information fatigue syndrome) został zdiagnozowany i opisany przez dr Davida Lewisa z międzynarodowego stowarzyszenia ISMA (International Stress Management Association). Charakteryzuje się takimi objawami fizycznymi jak podwyższone ciśnienie krwi, osłabienie widzenia, niestrawność. Z kolei symptomy psychiczne, które występują u osób doświadczających przeładowania danymi, to przede wszystkim frustracja i zagubienie w życiu, osłabienie zdolności do podejmowania decyzji, wzrost agresji oraz kłopoty z koncentracją, a także ze snem. Osoby te często nie są w stanie przyswoić nowych wiadomości mając problem ze zrozumieniem nawet prostych komunikatów.

Po co nam hałas?

Skoro przeładowanie informacjami skutkuje wieloma negatywnymi konsekwencjami, dlaczego zatem nie zmieniamy naszego zachowania ograniczając (lub przynajmniej starając się ograniczyć) liczbę informacji, która do nas codziennie dociera?

Jedną z głównych przyczyn są oczywiście wymogi społeczne. Jednym z nich jest praca zawodowa, która sama z siebie generuje dużą ilość informacji, które musimy przerobić w możliwie krótkim okresie. Biorąc pod uwagę czas, jaki większość ludzi spędza w pracy, okazuje się, że stanowi ona bardzo istotne źródło przeciążenia informacyjnego, z którym mózg stara się na co dzień sobie poradzić. Dodatkowo postęp technologiczny w sferze zawodowej, który w zamyśle miał ułatwić życie (i rzeczywiście często ułatwia), daje negatywne skutki uboczne w postaci uzależniania się od różnych urządzeń (smartfony, tablety, laptopy). Technologia ta daje nam poczucie bezpieczeństwa i lepszego zarządzania rzeczywistością. Niestety sprawia również, że mniej polegamy na sobie, natomiast  zdecydowanie bardziej obciążamy naszą psychikę dużą ilością danych do przetworzenia (nawet kiedy jesteśmy już poza pracą).

Również utrzymywanie kontaktów w dzisiejszym świecie powoduje wzmożoną ilość bodźców, którą serwujemy sobie każdego dnia.  Mamy przecież dużo e-maili, na które musimy odpowiedzieć, wirtualnych przyjaciół, do których trzeba zagadać, spotkań (zarówno zawodowych, jak i towarzyskich), na których trzeba być. Jednak nasze możliwości i tutaj są ograniczone. Według Robina Dunbara – profesora antropologii ewolucyjnej na Uniwersytecie w Oksfordzie – ludzki mózg może zapamiętać tylko 150 znaczących kontaktów towarzyskich. Liczba ta odnosi się nie tylko do społeczeństw zachodnich i, jak podkreśla profesor, jest stała na przestrzeni dziejów ludzkości. Liczba Dunbara obowiązuje również w świecie wirtualnym. Zarówno dostępność relacji (poprzez możliwość porozumiewania się drogą elektroniczną), jak i konieczność nawiązywania nowych kontaktów (ze względów chociażby zawodowych) sprawia, że liczba znajomości, które próbujemy utrzymać w naszym życiu, jest często zdecydowanie większa niż postulowana przez Dunbara.

Inną przyczyną wpływającą na poddawanie organizmu nieustannemu bombardowaniu przez informacje są przyzwyczajenia. Nawykowe działania sprawiają, że w małym stopniu analizujemy, czy nowe informacje są nam w danym czasie koniecznie do czegoś potrzebne. Odnosi się to do różnych mediów: telewizji, internetu, gazet itd. Sami sobie dostarczamy te informacje, które – wydając się nam, że są niezbędne do zrozumienia i lepszego funkcjonowania w rzeczywistości – nie są niczym innym jak nadwyżką informacyjną, której mózg musi jakoś sprostać. Rzadko również stosujemy świadome metody selekcji i obróbki danych. Telewizor lub laptop w sypialni nie sprawi, że człowiek lepiej zrozumie świat, może natomiast sprawić, że podejmie mniej korzystną decyzję lub będzie się czuć po prostu przemęczony.

Jeden z ważniejszych czynników, który w ostatnich latach znacząco zaczął wpływać na przeładowanie informacjami jest lęk przed tym, że coś nas omija, że coś dzieje się w świecie, o czym nie wiemy, a o czym powinniśmy wiedzieć. Zaburzenie, o którym mowa, zostało przez psychologów określone jako FOMO (z ang. fear of missing out) i wyraża się w przymusie ciągłego upewniania się, że jesteśmy na bieżąco ze wszystkimi informacjami. Dotyczy zarówno sfery prywatnej naszego życia, jak i zawodowej. O ile intensywne przeglądanie wiadomości branżowych może być kojarzone z pracoholizmem, o tyle zabieranie telefonu do łazienki z lęku przed tym, że być może w czasie, kiedy bierzemy prysznic, zadzwoni ktoś do nas z ważną wiadomością, stanowić może już o zaburzeniu FOMO. U podstaw tego zaburzenia leżą potrzeby człowieka, które tkwiły w nim od zawsze: potrzeba akceptacji społecznej, dowartościowania się, bycia ważnym, zauważonym przez innych. Technologia dała nam jednak dodatkowe narzędzia. Chęć „bycia na bieżąco” możemy teraz realizować całodobowo poprzez dość częste (czasami wręcz kompulsywne) odświeżanie naszej skrzynki poczty elektronicznej, wchodzenie na portale społecznościowe czy sprawdzanie telefonu (czy przypadkiem nie przeoczyliśmy na przykład dźwięku nadejścia wiadomości). Niestety, jednym z negatywnych skutków tych praktyk jest wzrost stresu poprzez, paradoksalnie, brak wiadomości („dlaczego jeszcze nikt do mnie nie napisał?”), brak reakcji na wysłanego maila czy też publikację postu na serwisie społecznościowym.

Głębszych przyczyn można szukać w lęku przed byciem samemu ze sobą, ze swoimi emocjami, myślami. Natłok informacji (swoisty szum informacyjny) daje nam złudne poczucie, że jesteśmy otoczeni przez ludzi, że jesteśmy w centrum wydarzeń; nie musimy się wtedy konfrontować z ciszą, a przez to z naszymi lękami, trudnymi emocjami, niechcianymi myślami. Łatwiej jest bowiem włączyć telewizor i nastawić się na odbiór bez analizy samego siebie, niż posiedzieć w ciszy zadając sobie pytanie: czego ja właściwie chcę? czego potrzebuję? Niechęć do konfrontacji z trudnymi emocjami nie jest zjawiskiem nowym. Jednak współcześnie duża ilość informacji, która do nas dociera, dodatkowo sprawia, że często czujemy, iż mamy znacznie więcej obowiązków: już nie tylko musimy posprzątać mieszkanie i ugotować obiad, ale równie istotne staje się obejrzenie wiadomości, sprawdzenie ulubionego serwisu informacyjnego w internecie, odpowiedzenie na wszystkie zaczepki na serwisie społecznościowym, obejrzenie zaległych filmów, przejrzenie nowości wrzuconych na YouTube, oddzwonienie do wszystkich osób, z którymi nie byliśmy w stanie porozmawiać w pracy, a które do nas dzwoniły oraz dodatkowo kilka innych spraw, które podczas wykonywanie powyższych czynności przypomną się nam lub przyjdą do głowy. Wtedy rzeczywiście trudno znaleźć nawet dwie minuty, żeby pobyć w ciszy z samym sobą.

Selekcjonerzy

Im więcej oglądamy i słuchamy, tym, paradoksalnie, mniej wiemy. Okazuje się, że do sprawnego funkcjonowania w otaczającej nas rzeczywistości już nie wystarczy odpowiednia ilość informacji (w myśl zasady: im więcej, tym lepiej), ale ważne jest przede wszystkim nauczenie się selektywnego odbioru napływających do nas treści, posiadanie odpowiednich narzędzi i filtrów, za pomocą których będziemy mogli lepiej radzić sobie ze zbyt dużą ilością danych, które do nas docierają.

Filtrowanie i selekcjonowanie informacji nie oznacza bynajmniej odcięcia się od świata. Nie chodzi bowiem o to, żeby przestać korzystać z wszelakich zdobyczy współczesnej technologii. Nie chodzi również o to, aby raz na jakiś czas pozbawić się dopływu informacji, wyjeżdżając na wakacje w totalną głuszę, zaszywając się w domku na skraju lasu bez dostępu do internetu i telefonu, a potem, po wakacjach, wrócić do starych nawyków i przyzwyczajeń. Chodzi raczej o trwałą zmianę w podejściu do odbioru danych, których na co dzień dostarcza nam świat. Oczywiście, żeby sprawnie funkcjonować, człowiek potrzebuje pewnych informacji ze świata. Potrzebne są mu jednak również momenty wyciszenia, momenty refleksji. A żeby takich momentów doświadczać, potrzebne jest nauczenie się zarządzania informacjami.

Ochrona przed informacyjnym tsunami to także zadbanie o siebie, o swój stan psychiczny, o lepsze podejmowanie decyzji, o bardziej znaczące kontakty z innymi, o sprawniejsze funkcjonowanie w otaczającym nas świecie, o wzięcie pod uwagę wymogów rzeczywistości na równi z naszymi potrzebami. Stosujemy często diety żywieniowe służące naszemu zdrowiu, wybierając jedne produkty, a odrzucając inne,  powinniśmy również pomyśleć o „diecie” informacyjnej, bowiem nie wszystkich wiadomości potrzebujemy. Wiele z informacji, których poszukujemy, jest nam zupełnie zbytecznych, nie wnoszących nic w nasze życie, ani nic w tym życiu nie usprawniających.

Dodatkową sprawą jest umówienie się z samym sobą na wyznaczenie sobie takich momentów, które będziemy mogli przeznaczyć właśnie na ciszę. Istnieje w projektowaniu koncepcja białej przestrzeni – jest to taka przestrzeń, która świadomie, w zamyśle, nie została wypełniona niczym. Dzięki takiemu zagospodarowaniu przestrzeni zyskuje się większą przejrzystość (czytelność), poczucie spokoju oraz lepsze podkreślenie ważnych treści. Jeśli chodzi o odbiór danych, analogicznie możemy również stworzyć w naszym życiu przestrzeń wolną od jakichkolwiek informacji: przez chwilę popatrzeć w niebo, posiedzieć na ławce w parku patrząc się przed siebie, zanurzyć się w dźwiękach muzyki lub w inny sposób wygenerować krótkie momenty, kiedy świadomie decydujemy się na chwilowe odłączenie się od napływu informacji.

Bycie świadomym selekcjonerem informacji daje człowiekowi też możliwość zastanowienia się, jakie są jego potrzeby, pragnienia, pasje, których to nie jest w stanie rozpoznać w morzu olbrzymiej ilości danych. Przeładowanie informacyjne zdaje się być już zjawiskiem permanentnym. Trudno oczekiwać, że ilość informacji, która każdego dnia do nas dociera, zmniejszy się nagle – sami zatem musimy nauczyć się tak filtrować informacje, aby odciążyć nasz umysł, żeby mógł się zająć przetwarzaniem naprawdę potrzebnych danych z pominięciem tych treści, które są nam zupełnie zbyteczne. Jest wystarczająco dużo informacji, z którymi na co dzień człowiek musi sobie radzić, które musi obrabiać, analizować. Dokładanie sobie dodatkowych obciążeń nie służy lepszemu funkcjonowaniu w świecie. Warto więc  wykorzystywać momenty ciszy, tworzyć białą przestrzeń. Świat nadal będzie się rozwijał, podsuwając nam coraz to nowe wyzwania, z którymi będziemy musieli się zaznajomić. Warto dbać o umysł, o możliwość przetwarzania informacji. I, jak mówi Robert Rutkowski, psychoterapeuta, warto hołdować zasadzie, żeby jednak nie być dobrze poinformowanym.

Autor: Igor Rotberg


Dla zainteresowanych:

Bodil, J. (1997). Dying for Information, Management Review, Vol. 86, Issue 7, p. 10
Dunbar, R. (2010). Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?, tłum. Cieśla-Szymańska D, Kraków: Wydawnictwo Literackie
Mistewicza, E. (2011). Marketing narracyjny, Gliwice: Helion
Sosnowska, J. (2013). FOMO – Fear of Missing Out, Wideo Grupa [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Toffler, A. (2007). Szok przyszłości, tłum. Grabczak-Ryszka E., Osiatyński W., Woydyłło E., Poznań: Kurpisz

Artykuł dostępny jest również na stronie Polskiego Portalu Psychologii Społecznej