W 1969 roku lekarka Elisabeth Kübler-Ross opublikowała swoją książkę „Rozmowy o śmierci i umieraniu”. Przedstawiony w niej model przeżywania żałoby początkowo dotyczył ludzi, którzy dowiadywali się, że są śmiertelnie chorzy. Później autorka rozszerzyła go również na osoby, które doświadczyły straty w postaci odejścia kogoś bliskiego. Model ten zakładał istnienie pięciu etapów (faz) żałoby, którymi były: zaprzeczanie, gniew/złość, targowanie się, depresja oraz akceptacja.
Pojęcie depresji tworzy w naszej obecnej kulturze wielki worek, do którego wrzucamy wiele doświadczeń o różnej etiologii, przebiegu, znaczeniu i skutkach. Jednak, parafrazując powiedzenie, nie wszystko choroba, co smutne… W związku z tym, że smutek często jest nieakceptowany przez otoczenie, zaczynamy czuć jeszcze poczucie winy za to, że częstujemy bliskich swoim widokiem. Tymczasem może świat potrzebuje trochę więcej melancholii, słabości, spowolnienia, samoświadomości, szczerego poszukiwania sensu – więcej docenionego smutku, a mniej patologizowania i „niewolników szczęścia”.
W czasach, kiedy bycie szczęśliwym niekiedy postrzegane jest jako konieczność, kiedy dobre samopoczucie nie jest już wyborem, lecz przymusem, ludzie czują się często sfrustrowani i winni z powodu nie dość doskonałego życia, odbiegającego modelem od proponowanego społecznie wzorca. Za sprawą zalewu poradników, w których autorzy przekonują, że właściwie można zmodyfikować życie, jak się chce i osiągnąć szczęście, dobrobyt, sukces i miłość właściwie już za chwilę, zaczyna się w ludziach rodzić przekonanie omnipotencji. Owo złudne poczucie wszechmocy i całkowitej kontroli nad swoim życiem sprawia, że kiedy nasze emocje nie dają się poskromić, zdrowie – wbrew powziętym zaleceniom – zaczyna szwankować, a kariera nie nabiera takiego tempa, jakie założyliśmy, czujemy się zawiedzeni i oszukani. To jest przygniatające poczucie obowiązku bycia szczęśliwym.