Ile imperatywów masz w swoim słowniku?

Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele z rad, odnośnie naszego samopoczucia i komfortu życia, jest podawanych w formie nakazów lub zakazów. Mając na uwadze własne zdrowie, stan psychiczny, dobro naszych najbliższych, często fundujemy sobie literaturę naszpikowaną imperatywami: „Bądź szczęśliwy!”, „Uśmiechaj się codziennie!”, „Przytulaj się przynajmniej kilka razy w ciągu dnia!”, „Pielęgnuj swoje hobby!”, „Nigdy nie mów nigdy!”, „Spotykaj się często z przyjaciółmi!”, „Uwierz w siebie!”, „Kochaj siebie!”, „Okazuj wdzięczność!”, „Bądź w zgodzie ze sobą!”, „Żyj w harmonii!”. Zalecenia te można by wymieniać jeszcze bardzo długo. Do tego dołączają się porady, które koniecznie musimy spełnić, żeby nasze życie było szczęśliwe, harmonijne i idealne. Literatura poradnikowa obfituje w dzisiejszych czasach w tytuły takie jak: „7 wskazówek, jak osiągnąć sukces”, „5 kluczowych zmian, które musisz wprowadzić w życie, żeby osiągnąć spokój”, „6 porad, które uczynią twój związek szczęśliwym” itd.

Chcąc, żeby nasze życie czy życie naszych najbliższych było lepsze, ciekawsze, milsze czy po prostu bardziej szczęśliwe, nierzadko staramy się zastosować do wszystkich nakazów i zakazów, które w przekazie społecznym związane są z dobrym samopoczuciem lub zdrowiem. Nie jest odkryciem, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich spełnić. Zamiast poczucia zwiększania się naszego poziomu szczęścia, odczuwamy wtedy rozczarowanie i frustrację.

Image by Gerd Altmann from Pixabay

Poza frustracją, wynikającą z niemożności spełnienia wszystkich imperatywów związanych z dobrym samopoczuciem, innym niebezpieczeństwem jest rozwinięcie w sobie poczucia, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, że nawet niemożliwe jest możliwe. Powoduje to, że bardziej niż w świecie realnych sukcesów, możliwości, ale i ograniczeń, zaczynamy żyć w świecie fantazji. Dlatego też, gdy tylko pojawiają się jakieś przeszkody i utrudnienia lub życie nie przynosi nam spektakularnych sukcesów, przeżywamy to bardzo negatywnie. Niekiedy może to skutkować obniżeniem poziomu poczucia własnej wartości, bo brak możliwości zrealizowania wszystkich imperatywów, które w naszym odczuciu powinny nam pomóc, musi oznaczać, że coś z nami jest nie w porządku.


Tekst pochodzi z artykułu W świecie imperatywów.

Krzywa stale rosnąca nie istnieje

Image by Alexandra_Koch from Pixabay

Fot. Alexandra Koch / Pixabay

Współczesny człowiek żyje w świecie wielu zmian, które dzieją się jednocześnie i to z dużą szybkością. Przyspieszenie postępu technologicznego wymusza potrzebę przystosowania się do transformacji w różnych obszarach funkcjonowania człowieka: zawodowym, społecznym, towarzyskim, edukacyjnym itd. Przyzwyczajenie się do pośpiechu, społeczna presja sukcesu czy chociażby nieustanna pogoń za szczęściem sprawiają, że cały czas staramy się biec do przodu bez zatrzymania, odpoczynek i sen redukując do niezbędnego minimum.

W dążeniu do dobrostanu, do poczucia szczęścia, do niezależności finansowej, rozwoju kariery czy posiadania kolejnych dóbr materialnych, nie ma nic złego. Problemy pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy oczekiwać, że nasz rozwój, nasza kariera czy nasza droga ku szczęściu będzie przebiegać bez żadnych zakłóceń, cały czas w takim samym lub nawet szybszym tempie niż teraz. Nie uwzględniając momentów spowolnienia, zatrzymania, a także takich sytuacji, kiedy niezbędne staje się wykonania kroku w tył, oczekujemy tylko zysków i nieprzerwanej hossy.

Tymczasem krzywa stale rosnąca w przyrodzie nie istnieje. Zakładając, że nieustannie będziemy realizować nasze zamierzenia w takim tempie i zakresie, w jakim to sobie zaplanowaliśmy, buntujemy się bardzo w tych momentach, kiedy życie w jakiś sposób (czy to przez wymogi zdrowotne, rodzinne czy zawodowe) zmusza nas chociażby do spowolnienia. Traktujemy przeszkody na naszej drodze rozwoju i kariery jako wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca, które świadczą o naszej nieudolności i słabości. Jednak zdarzenia, które odbieramy jako przeszkody, są naturalną częścią naszej drogi rozwoju, kariery, samorealizacji czy spełniania marzeń.


Tekst pochodzi z artykułu W zmiennym tempie życia.

Czy mówić: „wszystko będzie dobrze”?

Fot. Gerd Altmann / Pixabay

Mówienie „wszystko będzie dobrze” podtrzymuję wiarę w bezproblemową przyszłość. I nawet jeśli ludzie w większości zdają sobie sprawę, że doświadczanie bólu wpisane jest z ludzkie życie, rozczarowują się za każdym razem, gdy zaskoczy ich choroba, kryzys, niepowodzenie czy strata, ponieważ łudzą się, że może jednak ich życie będzie wyglądało inaczej. Nie chodzi oczywiście o kultywowanie w sobie przygnębiającego przekonania o posępnej przyszłości. Przesadny optymizm i idealizowanie przyszłych zdarzeń mogą jednak wpływać negatywnie na życie, ponieważ nie dość, że dostarczają frustracji i niezadowolenia związanych z faktem, że sprawy nie układają się po naszej myśli, to dodatkowo umniejszają lub wręcz pozbawiają radości z doświadczania chwili obecnej. Postrzegamy bowiem teraźniejszość jako nie dość dobrą, nieidealną, niewartą uwagi.

Tymczasem kryzysy są immanentną cechą ludzkiej egzystencji. Miliony ludzi na świecie właśnie przechodzi przez okres destabilizacji i rozchwiania. Dychotomiczna percepcja czasu, wyrażająca się w postrzeganiu kryzysu jako bezsprzecznie negatywnego momentu w życiu oraz czasu po kryzysie – jako nieprzerwanie trwającej radości, sprawia, że za każdym razem jesteśmy negatywnie zaskoczeni, kiedy coś odbiegło od naszych planów. Zamiast mówić: „wszystko będzie dobrze”, lepiej powiedzieć „poradzę sobie”. Sprawia to, że będąc mniej roszczeniowymi wobec przyszłych zdarzeń, mniej będziemy doświadczać rozczarowań. Nie będziemy się skupiać wtedy na sprawach, na które nie mamy wpływu, a zyskamy większe zaufanie do siebie.


Tekst pochodzi z artykułu Nie zawsze będzie dobrze, dostępnym na naszej stronie.

Fetysz pozytywności

Jeden z przekazów społecznych we współczesnym świecie kultury zachodniej, z którym dosyć często się stykamy, mówi, że dopóty będziemy akceptowani i doceniani, dopóki będziemy radośni i produktywni. Powinniśmy zatem prowadzić zrównoważone, szczęśliwe życie, pozostawiając na boku nasze lęki, obawy, wątpliwości.

Jakby w opozycji do szybkiego tempa współczesnego życia, które sprawia, że trudno jest osiągnąć spokój umysłu, nie powinniśmy odczuwać zdenerwowania i napięcia. Powinniśmy za to nieustannie cieszyć się życiem, będąc opanowanymi, jednocześnie zwiększając naszą wydajność i kreatywność. W skrajnej postaci kult „pozytywnego myślenia” zaszczepia nam ideę, że w życiu przydarzać nam się będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenie o nich.

Fot. Tamanna Rumee / Pixabay

Warsztaty i kursy rozwoju osobistego, spopularyzowanie się pozytywnego myślenia oraz poglądu, że człowiek posiada wpływ na swoje myśli i emocje, wniosły dużo dobrego do życia poszczególnych ludzi. Dzięki rozwojowi i pracy nad sobą można czerpać więcej zadowolenia z życia, mieć poczucie większej harmonii ze sobą i światem, odczuwać więcej spokoju i radości.

Niestety, zachłyśnięcie się pozytywnym myśleniem i kursami samodoskonalenia sprawiały, że zrodziła się wiara w omnipotencje człowieka w kwestii jego możliwości modyfikacji własnego życia w taki sposób, aby mógł doświadczać tylko przyjemnych doznań i nie przeżywać żadnych trudnych. Pragnienie ciągłego ulepszania swojego życia, nieustanna pogoń za szczęściem i tyrania optymizmu sprawiają, że ludzie tłumią nieprzyjemne emocje, zmuszając się często, żeby być cały czas radosnymi, zadowolonymi, przeżywającymi szczęście osobami. Inspiracja i pomoc, które w założeniu miały wspierać rozwój, zaczynają go ograniczać i powstrzymywać.


Tekst pochodzi z artykułu Dobre niedobre emocje, dostępnym na naszej stronie.

Uważaj, czego pragniesz

Lepiej dawać prezenty materialne czy te w formie doświadczeń, przeżyć? Elizabeth Dunn, profesor psychologii na University of British Columbia w Vancouver w Kanadzie, oraz Michael Norton, profesor marketingu w Harvard Business School badali, co wpływa na poziom szczęścia. Okazało się, że poziom ten jest wyższy, jeśli dostajemy „doświadczenie”. Mogą to być podróże, wycieczki, na których zwiedzamy ciekawe miejsca, obiad zjedzony w interesującej restauracji, warsztaty, na których coś ciekawego przeżyjemy itd. Istotne jest również, żeby te doświadczenia były intensywne i unikatowe, a więc takie, o których można opowiadać jeszcze długo po ich przeżyciu i którym nie grozi spowszednienie. Więcej o dawaniu prezentów w krótkiej rozmowie Jagny Kaczanowskiej z psychologiem i psychoterapeutą Igorem Rotbergiem.

Instrukcja obsługi poradników

Igor Rotberg rozmawia z Renatą Pająkowską-Rożen, psycholożką, terapeutką, kulturoznawczynią.

Igor Rotberg: Rynek poradników, artykułów na temat rozwoju osobistego, prelekcji dotyczących poprawy samopoczucia ma się bardzo dobrze. Korzystamy z tego typu publikacji i wystąpień, ponieważ chcemy być szczęśliwi, chcemy, żeby było nam dobrze, żeby nasze problemy się rozwiązały. Dodatkowo w naszym dążeniu wspiera nas kultura masowa, która zachęca do sięgania po kolejny poradnik, jak po tabletkę od bólu głowy. Z jednej strony zestawienia takich tytułów jak „7 wskazówek, jak osiągnąć sukces”, „5 kluczowych zmian, które musisz wprowadzić w życie, żeby osiągnąć spokój”, „6 porad, które uczynią twój związek szczęśliwym” mogą wydawać się banalne i powierzchowne. Z drugiej strony publikacje te zawierają często porcję rzetelnej wiedzy, która może być dla nas pomocna, zwiększając nasz poziom zadowolenia z życia i przynosząc radość.

Renata Pająkowska-Rożen: Rynek wydawniczy i czasopisma branżowe oferują nam różne poradniki, które mają zrewolucjonizować nasze życie i podejście do siebie i świata. Jeśli kupimy poradnik pisany przez specjalistę, jego porady poparte będą wiedzą, wieloletnią praktyką, badaniami naukowymi. Czytelnicy jednak kupują je, czytają, próbują wprowadzić w życie, frustrują się, bo coś nie działa, kupują więc następny poradnik, potem jeszcze inny… i tak bez końca (oraz bez oczekiwanego rezultatu).

Dzieje się tak m.in. dlatego, że pomiędzy kupieniem poradnika a wykorzystaniem praktycznych porad – czy nawet przed kupieniem poradnika – brakuje kluczowego elementu układanki. Tym elementem jest zatrzymanie się, namysł nad tym, czego potrzebuję, gdzie jestem. Po co kupuję ten poradnik? Jaki cel ma mieć zastosowanie zawartych w nim porad? Aby wykorzystać wiedzę zawartą w poradniku, przede wszystkim należy mieć wiedzę o sobie. Najczęściej cała wiedza, jaką posiadamy, to poczucie, że chcemy zmienić swoje życie. Chcemy być spokojni, zadowoleni, mieć dobrą pracę, wysportowaną sylwetkę, częste podróże, slow life, slow food, slow sex. Ale czy aby na pewno tego właśnie potrzebujemy? A może…

IR: To, o czym mówisz, to samoświadomość, to rozpoznawanie własnych potrzeb, ale też wiedza dotycząca szerszej perspektywy wprowadzania zmian. Tymczasem nie zawsze wiemy, czego potrzebujemy i dokąd chcielibyśmy zmierzać. Łatwiej nam jest skupić się na tym, co nas boli, uwiera, z czym jest nam niewygodnie. Trudniej określić, czego chcielibyśmy w zamian, co by to wniosło do naszego życia i jak po tej zmianie miałoby ono wyglądać.

RPR: Spróbujmy zastanowić się, co jest potrzebne, aby w ogóle wiedzieć, jaki poradnik kupić. Przede wszystkim potrzebujemy czasu. Oczywiście czas potrzebny jest zarówno na przeczytanie poradnika, jak też na wprowadzenie w nasze życie wskazówek otrzymanych od jego autora. Jednak w pierwszym rzędzie musimy wygospodarować trochę czasu, by odpowiedzieć sobie na kilka podstawowych pytań: kim jestem, co w moim życiu jest dobre i jakie mam zasoby, potrzeby, a następnie – co chcę zmienić w swoim życiu.

IR: I odpowiedzi na te pytania mogą być dla nas zaskakujące. Okazać się bowiem może, że chcemy zupełnie czegoś innego niż to, co do tej pory nam się wydawało, że chcemy. Dzieje się tak między innymi dlatego, że często posługujemy się pewnymi popularnymi w danym czasie określeniami. I tak na przykład chcemy być bardziej asertywni, mieć poczucie własnej wartości, wyższą samoocenę, większą pewność siebie czy żyć w zgodzie ze sobą. I oczywiście jak najbardziej możemy w tym kierunku zmieniać nasze życie. Warto jednak wiedzieć, co te sformułowania dla nas oznaczają (i jak my je rozumiemy) oraz – do czego są nam w życiu potrzebne.

RPR: To prawda. Współczesny człowiek chce mieć dobrą samoocenę, być asertywnym, mieć plany na przyszłość i prowadzić dobre życie. Najczęściej osoby, które przychodzą na terapię, wiedzą, że tego nie mają. Często nie potrafią określić, co konkretnie dla nich znaczy – mieć dobrą samoocenę czy też być asertywnym. Potrafią podać swoje wady, ograniczenia, ale nie umieją wymienić pozytywnych cech. A żeby zmienić coś swoim życiu należy oprócz określenia “co nie działa dobrze”, zastanowić się również, co na dany moment działa i dopiero wtedy pomyśleć nad zmianami, jakich chcę dokonać. Czego potrzebuję na dziś, ale też, gdzie chcę być za kilka lat? Nasze planowanie nie może ograniczać się do przebiegu kariery zawodowej czy posiadania mieszkania albo działki. Warto także pomyśleć o rzeczach niematerialnych, o dobrostanie psychicznym, o wartościach, które się wyznaje i których chce się przestrzegać.

Jeśli chcemy zmienić coś w swoim życiu i kupić jakiś poradnik, to najpierw zróbmy listę cech, zachowań, poglądów, które chcemy zmienić. Następnie spiszmy swoje aktualne zasoby, rzeczy, które umiemy dobrze robić i które się nam udają. Jeśli mamy z tym kłopot, to poprośmy przyjaciół, aby podali nam kilka rzeczy, za które nas cenią.

IR: Poruszyłaś istotną kwestię, a mianowicie znajomość ważnych dla nas wartości. Spełnienie wszystkich imperatywów, jakie przynosi współczesna kultura, jest niewykonalne. I takie hasła, jak: „Bądź szczęśliwy!”, „Żyj swoją pasją!” „Pielęgnuj swoje hobby!”, „Wysypiaj się!”, „Nie martw się!”, „Bądź asertywny!” „Uwierz w siebie!”, „Kochaj siebie!”, „Okazuj wdzięczność!”, „Bądź w zgodzie ze sobą!”, „Żyj w harmonii!”, zamiast poczucia wzrostu naszego poziomu szczęścia, przynoszą często rozczarowanie i frustrację. Bardziej zasadne jest określenie ważnych w naszym życiu wartości i poruszanie się w kierunku ich urzeczywistnienia. Kierując się bowiem wartościami, a nie imperatywami społecznymi – często sprzecznymi ze sobą nakazami i zakazami, płynącymi z licznych źródeł o charakterze poradnikowym – jesteśmy w stanie podróżować przez życie wraz z naszymi niedoskonałościami, kłopotliwymi myślami czy trudnymi emocjami. Kluczową kwestią staje się zatem poznanie tego, czego JA chcę, co MI jest potrzebne, do czego JA chcę dążyć. I – odnosząc się do tego, co powiedziałaś – na ile to już w swoim życiu realizuję, a na ile potrzebuję owo życie zmienić.

RPR: Dopiero kiedy już wiemy, czego potrzebujemy i dokąd chcemy dotrzeć, możemy zacząć myśleć o realizacji tych potrzeb. Aby wprowadzić zmianę w życie, należy się do niej odpowiednio przygotować. I mieć podjętą decyzję: chcę zmiany, bo chcę osiągnąć to i to. Główną zasadą, której powinniśmy się trzymać, aby zmiana była trwała, jest wprowadzanie jej małymi krokami. A sam sposób… zależy od tego, co konkretnie chcemy zmienić i właśnie tu mogą pomóc poradniki.

IR: O ile oczywiście nie pozostaniemy na etapie konsumowania dużej ilości informacji, mając tylko iluzoryczne poczucie rozwoju. Iluzoryczne, ponieważ w rzeczywistości niewiele w naszym życiu się wtedy zmienia. Przyswojenie wiedzy jest dopiero początkiem na drodze do zmiany. Początek ten stanowi bardzo ważny element, jednak pozbawiony wynikającego zeń działania, staje się całkowicie bezużyteczny, a pieniądze i czas, jaki zainwestowaliśmy w zgromadzenie wiedzy – zmarnowane. Poradniki mogą być dla nas zasobem, mogą stanowić dla nas inspiracje, podsunąć ciekawą perspektywę, rozwiązanie, zachęcić do innego spojrzenia na pewne kwestie. Jednak nie wykonają za nas pracy. Nie sprawią, że samo ich przeczytanie odmieni nasze życie, a cele będą się realizować same właściwie w trakcie lektury.

RPR: Warto nie korzystać z pięciu naraz, tylko zdecydować się na jeden z nich. Poczytać o autorze, jakie ma doświadczenie, na czym opiera swoje porady, z jakich źródeł korzystał? Po dokonaniu wyboru i zakupu zacznijmy działać, powoli rozkręcajmy swoje przeobrażenie. I nie oczekujmy szybkich zmian. Każda zmiana ma swoje własne tempo i swój własny czas.

O rozmówczyni:
Renata Pająkowska-Rożen – absolwentka psychologii (Uniwersytet SWPS w Warszawie) i kulturoznawstwa (Uniwersytet Wrocławski). Ukończyła dwuletnie studium psychoterapii metodą Psychologii Procesu Arnolda Mindella (Instytut Psychologii Procesu w Warszawie) oraz szkolenie terapeutyczne pierwszego i drugiego stopnia w nurcie Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach. Posiada certyfikat konsultanta i terapeuty w nurcie Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach i tą metodą aktualnie pracuje. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, współzałożycielką Sekcji Podejścia Skoncentrowanego na Rozwiązaniach przy PTP. Specjalizuje się w terapii depresji, stanów zaburzeń nastrojów i oswajaniu procesu zmiany. Prywatnie zwolenniczka minimalistycznego stylu życia i wielbicielka polskiej szkoły filmowej. FB: Psychoterapia Zmiany.

Rozmowa dostępna jest również na portalu naTemat.

RADOŚĆ NIEPEWNEGO ŻYCIA

Przekonanie, że jesteśmy w stanie kontrolować samych siebie, innych ludzi i całą rzeczywistość wokół nas, jest dosyć iluzoryczne. Wszystkiego, co wydarza się w naszym życiu, nie jesteśmy w stanie skontrolować. Nie wszystko da się zaplanować. Skąd więc to dążenie do kontroli? Wynikać ono może z potrzeby posiadania poczucia bezpieczeństwa. Mamy przekonanie, że kontrolując swoje życie, sprawimy, że nasze poczucie bezpieczeństwa będzie na stałym poziomie. Niekiedy do tego może dołączyć się przekonanie, że jeśli na chwilę odpuścimy ciągłą kontrolę, zdarzy się coś złego, nieprzewidzianego, co zburzy spokój i porządek naszego świata. Innym przekonaniem jest to, że tylko kontrolując wszystko, jesteśmy w stanie uniknąć pomyłek i niepowodzeń, które to pomyłki i niepowodzenia odbieramy często jako wyraz naszej niedoskonałości lub niedojrzałości. W tym przypadku budujemy poczucie własnej wartości na nierealnych standardach. Tymczasem właśnie dawanie sobie prawa do pomyłek, jak również proszenie o pomoc i umiejętność jej przyjęcia, świadczą o naszej dojrzałości. Niekiedy odpuszczenie kontroli i przekazanie komuś na chwilę sterów, nawet jeśli jesteśmy na kierowniczym stanowisku, świadczą o trosce i odpowiedzialności za siebie i innych.

Ścisła kontrola

Konsekwencje potrzeby ciągłego kontrolowania siebie oraz otaczającej rzeczywistości są różnorakie i dotykają wielu obszarów życia. Jednym z takich obszarów jest nasz dobowy rytm snu i czuwania. Skutkiem potrzeby nadmiernej kontroli mogą być bowiem problemy z zasypianiem. Dzieje się tak, ponieważ kiedy chcemy mieć pewność, że – wszystko jest pod kontrolą, że wszystko na pewno przypilnowaliśmy, trudniej nam jest się zrelaksować, odpuścić, odpocząć. Ciągle pojawiają się wątpliwości, czy na pewno wszystko jest tak, jakbyśmy chcieli. Generujemy napięcia i stres, rozpatrując w nieskończoność, co mogliśmy zrobić lepiej, a czego nie zrobiliśmy i co jeszcze musimy zrobić. Zwiększa to również prawdopodobieństwo wystąpienia chronicznego zmęczenia, a także wypalenia zawodowego spowodowanych nieumiejętnością podzielenia się obowiązkami z innymi pracownikami czy osobami z najbliższego otoczenia. Brené Brown, autorka „Darów niedoskonałości”, dowodzi w swoich badaniach, że chęć ciągłego kontrolowania otoczenia oraz skłonność do perfekcjonizmu i potrzeba bycia samowystarczalnym, dodatkowo obniża nasz poziom odczuwanego szczęścia.

Taka nadmierna kontrola wpływa również na nasze emocje. Ponieważ nie jesteśmy w stanie skontrolować wszystkiego w naszym życiu, często doświadczamy rozczarowania, szybciej się irytujemy, częściej dochodzi u nas do wybuchów gniewu. Ciężko przychodzi nam zaakceptowanie standardów życia innych osób, na czym mogą tracić nasze związki i przyjaźnie. Dodatkowo, kiedy czasami „puszczą nam hamulce” i na chwilę stracimy kontrolę, możemy wpaść w drugą skrajność i kompulsywnie wydawać pieniądze, pić alkohol przez cały weekend czy leżeć dwa dni przed telewizorem, nie robiąc absolutnie nic. Takie działania sprawiają, że wkrótce odczuwamy poczucie winy i jeszcze bardziej staramy się kontrolować siebie.

Dlatego dla osób, które mają skłonność do perfekcjonizmu, do zamartwiania się tym, czy wszystko jest należycie zrobione oraz do brania zbyt dużej odpowiedzialności na siebie, tak ważna jest nauka odpuszczania potrzeby ciągłej kontroli. Małgorzata Smoczyńska, założycielka Akademii Kobiet Sukcesu oraz autorka wielu warsztatów rozwoju osobistego, radzi, żeby zejść sobie samemu z drogi, czyli przestać na chwilę sterować wszystkim i wszystko planować, odpuścić kontrolę nad odpoczywaniem i planowanie każdej wolnej chwili oraz przestać pilnować tego, żeby nie leżeć bezczynnie dłużej niż 5 minut. Z kolei psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger wskazuje, że warto nauczyć się prosić o pomoc, choć niekiedy może to wydawać się bardzo trudne. Mówi też, że warto skupiać się nie na tym, by robić rzeczy idealnie, lecz wystarczająco dobrze, czyli tak, by zostawić sobie margines na popełnianie błędów.

Poza wyznaczonym planem

Nieustanne kontrolowanie rzeczywistości nie dość, że może wpływać negatywnie na nasze życie osobiste i zawodowe, to dodatkowo – wbrew zamiarom i przekonaniom – nie sprawia, że niespodziewane zdarzenia, przykre sytuacje czy wypadki nigdy nam się nie przydarzą. Akceptacja tego faktu na pewno może ułatwić odpuszczenie chęci ciągłej kontroli. Każdy w nas w jakimś stopniu odczuwa brak poczucia bezpieczeństwa. Można jednak nauczyć się żyć z niepewnością i czuć się z tym dobrze. Doktor psychologii Ronald Siegel wskazuje, że odpuszczenie potrzeby ciągłej kontroli oraz widzenie rzeczy takimi, jakimi one są, ułatwia nam pogodzenie się z nieuchronnością zmian oraz faktem, że nie zawsze wszystko wychodzi tak, jakbyśmy tego chcieli. Wtedy – na co wskazuje Siegel –„zamartwianie się, że coś pójdzie nie tak, które codziennie wypełnia nasze myśli, traci moc. Łatwiej zaakceptować uliczny korek, piknik zepsuty przez deszcz, zgubione klucze i przegapioną wyprzedaż. Nie martwimy się już tak bardzo, że czasem uda nam się umówić na randkę, a czasami nie, że czasem dostaniemy awans, a czasami nie. Kiedy przestaniemy starać się kontrolować całą rzeczywistość, w mniejszym stopniu będziemy przeżywać codzienne życiowe zawirowania, a zarazem będziemy mniej podatni na problemy emocjonalne, takie jak depresja czy stany lękowe, albo inne stany związany ze stresem, choćby bóle i bezsenność”.

Ponieważ życie nie zawsze toczy się zgodnie z planem, nauka obcowania z pewnym dyskomfortem staje się jedną z ważniejszych życiowych umiejętności. Autor książki „Minimalizm” Leo Babauta mówi, że prawdziwą sztuką jest „rozkwitać w niepewności”. Dodaje, że uleganie rozproszeniu uwagi oraz chorobliwe odkładanie spraw na później to formy unikania dyskomfortu. Jeśli więc umiemy sobie radzić z niepewnością, z poczuciem braku bezpieczeństwa, jeśli umiemy odpuszczać chęć ciągłej kontroli, mamy szansę na zrealizowanie wielu interesujących nas zamierzeń i podjęcie się ważnych dla nas działań. Babauta dodaje, że jeśli jednak jeszcze tego nie umiemy, nigdy nie jest za późno, żeby zacząć się uczyć.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Babauta, L. (2014). A Guide for Young People: What to Do With Your Life, Zen Habits [online]. Dostępny w Internecie tutaj.
Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Eichelberger, W. (2009). Odpuść sobie, rozmowę przepr. Pawłowicz B., Zwierciadło [online]. Niedostępny w Internecie.
Siegel R.D. (2011). Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności, tłum. Gładysek J., Warszawa: Czarna Owca.
Smoczyńska, M. (2014). Skuteczne działanie w stanie FLOW – czyli o sile niedziałania, niezarządzania i niekontrolowania, Życie Pełne Możliwości [online]. Niedostępny w Internecie.

Artykuł dostępny jest również na portalu naTemat.

W ŚWIECIE IMPERATYWÓW

Chcemy być szczęśliwi. Chcemy, żeby było nam dobrze. Chcemy, żeby wszystkie nasze problemy udało się rozwiązać. Chcemy czuć radość i zadowolenie. Potrzeby związane z naszym komfortem i dobrym samopoczuciem są jak najbardziej zrozumiałe. Jednak – jak zwracają uwagę psychologowie – istnieje pułapka, którą jest obsesja na punkcie komfortu, zadowolenia i wygody. Oszukujemy siebie, żyjąc w huraoptymistycznym przekonaniu, że wystarczy tylko silna wola, żebyśmy osiągnęli harmonię i spokój, a życie przebiegało nam w przyjemnej atmosferze. Trudno się dziwić temu sposobowi postrzegania świata, ponieważ, jak zauważa terapeuta David Bedrick, często promuje się tylko określony rodzaj psychologii. Jest ona związana ze zdrowiem, szczęściem, brakiem fizycznych symptomów i związkami bez żadnych konfliktów. Rozpowszechniając jednak taki wizerunek psychologii odrzucamy możliwość rozwoju, ponieważ związany jest on również ze smutkiem, chorobą i konfliktem.

Musisz zawsze…! Nie możesz nigdy…!

Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele z rad, odnośnie naszego samopoczucia i komfortu życia, jest podawanych w formie nakazów lub zakazów. Mając na uwadze własne zdrowie, stan psychiczny, dobro naszych najbliższych, często fundujemy sobie literaturę naszpikowaną imperatywami: „Bądź szczęśliwy!”, „Uśmiechaj się codziennie!”, „Przytulaj się przynajmniej kilka razy w ciągu dnia!”, „Pielęgnuj swoje hobby!”, „Zawsze się wysypiaj!”, „Nigdy się nie złość!”, „Spotykaj się często z przyjaciółmi!”, „Uwierz w siebie!”, „Kochaj siebie!”, „Okazuj wdzięczność zawsze i wszędzie!”, „Bądź w zgodzie ze sobą!”, „Żyj w harmonii!”. Zalecenia te można by wymieniać jeszcze bardzo długo. Do tego dołączają się porady, które koniecznie musimy spełnić, żeby nasze życie było szczęśliwe, harmonijne i idealne. Literatura poradnikowa obfituje w dzisiejszych czasach w tytuły takie jak: „7 wskazówek, jak osiągnąć sukces”, „5 kluczowych zmian, które musisz wprowadzić w życie, żeby osiągnąć spokój”, „6 porad, które uczynią twój związek szczęśliwym” itd. Porady te – chociaż w takim zestawie mogą wydawać się banalne i powierzchowne – tak naprawdę zawierają fragmenty rzetelnej wiedzy, które mogą być dla nas pomocne, zwiększając nasz poziom zadowolenia z życia i przynosząc radość. Problem sprowadza się jednak do ilości tych treści w środkach masowego przekazu i prasie. Chcąc, żeby nasze życie czy życie naszych najbliższych było lepsze, ciekawsze, milsze czy po prostu bardziej szczęśliwe, nierzadko staramy się zastosować do wszystkich nakazów i zakazów, które w przekazie społecznym związane są z dobrym samopoczuciem lub zdrowiem. Nie jest odkryciem, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich spełnić. Zamiast poczucia zwiększania się naszego poziomu szczęścia, odczuwamy wtedy rozczarowanie i frustrację.

Na ogół jednak sięgamy po tego typu poradniki lub artykuły nie dlatego, żeby przytłoczyć się dużą ilością koniecznych do spełnienia warunków, ale właśnie dlatego, że szukamy pomocy, że potrzebujemy się zmienić, że chcemy poradzić sobie z trudnościami w naszym życiu. Sięgamy po nie, ponieważ zależy nam na szczęściu i zdrowiu nas samych i naszych najbliższych. Dodatkowo w naszym dążeniu wspiera nas kultura masowa, która zachęca do sięgania po kolejny poradnik, jak po tabletkę od bólu głowy. Reklamy przekonują nas, że możemy sobie poradzić z każdym rodzajem niedogodności w życiu i złagodzić każdy rodzaj trudności.

Poza frustracją, wynikającą z niemożności spełnienia wszystkich imperatywów związanych z dobrym samopoczuciem, innym niebezpieczeństwem – na co zwraca uwagę psycholożka i psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska – jest rozwinięcie w sobie niebezpiecznego poczucia, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, że nawet niemożliwe jest możliwe. Powoduje to, że bardziej niż w świecie realnych sukcesów, możliwości, ale i ograniczeń, zaczynamy żyć w świecie fantazji. Dlatego też, gdy tylko pojawiają się jakieś przeszkody i utrudnienia lub życie nie przynosi nam spektakularnych sukcesów, przeżywamy to bardzo negatywnie. Niekiedy może to skutkować obniżeniem poziomu poczucia własnej wartości, bo brak możliwości zrealizowania wszystkich imperatywów, które w naszym odczuciu powinny nam pomóc, musi oznaczać, że coś z nami jest nie w porządku.

Zawsze pozytywnie

Kiedy analizujemy rolę przekazu społecznego, mającego na celu zwiększenie poziomu odczuwanego szczęścia w naszym życiu, na szczególną uwagę zasługuje kult „pozytywnego myślenia”. Zaszczepia on w nas bowiem ideę, że w życiu przydarzać się nam będą tylko dobre wydarzenia za sprawą samego myślenia o nich, a sama rezygnacja z myślenia o tym, co trudne i nieprzyjemne, sprawi, że nie będziemy doświadczać nieszczęść i niepowodzeń. Idea ta z kolei znalazła wyraz w propagowaniu stosowania pozytywnych afirmacji jako remedium na życiowe problemy lub przynajmniej jako sposób na poprawienie naszego samopoczucia. Kilka lat temu, Joanne Wood, psy­cho­lo­żka z University of Waterloo, postanowiła zweryfikować pogląd, że pozytywne afirmacje skutkują polepszeniem naszego samopoczucia. Wyniki badań pokazały, że o ile afirmacje korelują pozytywnie ze wzrostem samopoczucia u osób z wysoką samooceną, o tyle osoby, które mają niską samoocenę, stosując takie afirmacje, czują się gorzej. Stosowanie afirmacji u tej ostatniej grupy zwiększa bowiem rozdźwięk pomiędzy uwewnętrznionymi negatywnymi przekonaniami oraz tym, jak się te osoby czują w rzeczywistości, a stanem pożądanym. Problem sprowadza się jednak do tego, że na ogół praktykowanie pozytywnych stwierdzeń o sobie jest zalecane właśnie ludziom z niską samooceną.

Afirmacje, pozytywne myślenie, imperatywy mające podnieść nasz poziom zadowolenia z życia to odpryski uproszczonych idei z jednego z nurtów w psychologii, a mianowicie psychologii pozytywnej. Wspomniana wcześniej Zofia Milska-Wrzosińska wskazuje, że teorie zawarte w tym nurcie, zapoczątkowanym przez prace Martina Seligmana, są dużo bardziej złożone, a samo pojawienie się psychologii pozytywnej wniosło ważne zmiany do myślenia o psychice człowieka. Wcześniej bowiem – jak zauważa psychoterapeutka – „przeważało widzenie człowieka jako istoty kruchej, słabej, nieradzącej sobie z trudnymi doświadczeniami”. To, co dobrego wniosła psychologia pozytywna, to spojrzenie na człowieka jako wyposażonego w skuteczne mechanizmy radzenia sobie z życiem. Teorie te są jednak dalekie od naiwnego optymizmu pozytywnego myślenia – dodaje Milska-Wrzosińska.

Z kolei Shawn Achor, autor książki „The Happiness Advantage”, mówi, że warto odróżnić irracjonalny optymizm od realnego optymizmu. Achor wskazuje, że zarówno optymiści, jak i pesymiści, mogą być realistami. Wtedy jedni i drudzy są w stanie ocenić realistycznie aktualną sytuację. To, co ich jednak odróżnia, to sposób w jaki radzą sobie z postrzeganą przez nich rzeczywistością. Podczas, gdy pesymiści widzą problemy jako stałe i wszechobecne, optymiści postrzegają je jako lokalne i czasowe. Innymi słowy, optymiści postrzegają problemy tylko jako część życia, zauważając wiele innych, dobrych rzeczy dziejących się w różnych obszarach ich egzystencji. Achor zwraca uwagę również na to, że błędne jest rozumienie optymizmu jako przymykania oka na niesprawiedliwość oraz ignorowania strat. Dodaje także, że chociaż optymizm może powodować podjęcie realnego działania, nie sprawi, że złe rzeczy znikną lub przestaną nas spotykać.

Idealna przyszłość

Przekaz społeczny pełen imperatywów, każących nam nieustanie doskonalić siebie i swoje życie, wikła nas również w przekonanie, że w przyszłości unikniemy cierpienia. Niestety powoduje to zwiększanie cierpienia, ponieważ sugeruje nie wprost, że możemy przeżywać szczęście tylko w wyidealizowanej, przyszłej rzeczywistości. Robert Biswas-Diener, przedstawiciel wspomnianej wcześniej psychologii pozytywnej, idzie jeszcze dalej w swoich rozważaniach. Wskazuje, że chybionym jest przekonanie, iż jeśli już przepracujemy wszystko, co mamy do przepracowania, zmienimy całkowicie nasz sposób myślenia, naprawimy swój związek lub zmienimy na bardziej harmonijny, wtedy przyszłość przyniesie nam szczęście. Oczywiście nie znaczy to, że należy zarzucić jakąkolwiek pracę nad zmianą swoich przyzwyczajeń, nawyków, szkodliwych przekonań czy destrukcyjnych zachowań. Praca ta pomaga nam bowiem wieść życie zgodnie z tymi wartościami i ku tym celom, które są dla nas ważne. Błędne natomiast jest lokowanie szansy na przeżywanie szczęścia dopiero w przyszłości, która – na co zwraca uwagę Biswas-Diener – jest ze swojej natury i definicji nieprzewidywalna i wysoce niewiarygodna, jeśli chodzi o poziom szczęścia. Może nam bowiem przynieść nie tylko przyjemne momenty, ale również problemy. Powinniśmy sie zatem liczyć z tym, że przyniesie nam ona zarówno szczęście, jak i smutek. I to bez względu na to, jak bardzo będziemy pracować nad sobą.

Wspomniany wcześnie Shawn Achor również zwraca uwagę na to, że umieszczanie szansy na doświadczanie szczęścia w przyszłości sprawia, że po pierwsze obecna chwila jest dla nas mniej satysfakcjonująca. Po drugie nie jesteśmy w stanie nigdy tego szczęścia osiągnąć, ponieważ zawsze są jeszcze jakieś nasze niedoskonałości do naprawienia, problemy do zlikwidowania, niepokoje do zażegnania. Kiedy nawet z wszystkimi już sobie poradzimy, pojawiają się nowe, adekwatne do nowej sytuacji. Możemy więc szukać tego szczęścia w nieskończoność, ciągle będąc rozczarowanymi swoim życiem. Nieustanne myślenie o tym, że przyszłość przyniesie nam szczęście i dobrobyt, zaszczepia nam bowiem dojmujące poczucie ciągłego braku i niespełnienia w życiu. Chęć doskonalenia się jest jak najbardziej zrozumiała, jednak przekonanie, że cały czas nie jesteśmy dość dobrzy, a stan pełnego zadowolenia osiągniemy dopiero w przyszłości, kiedy spełnimy wszystkie określone przez nas warunki, skutkuje obniżeniem się poczucia szczęścia w naszym życiu. Ciągłe traktowanie naszego życia jako problemu do rozwiązania zarówno ogranicza możliwości przeżywania dobrych chwil, które są naszym udziałem, jak i sprawia, że postrzegamy teraźniejszość jako nie dość satysfakcjonującą i niewartą naszej pełnej uwagi. Dodatkowo możemy przeżywać frustrację z powodu tego, że przyszłość – kiedy już staje się teraźniejszością – nie przynosi nam tak idealnego życia, jakie planowaliśmy dla siebie. Więc nie dość, że jesteśmy rozczarowani tym, co przyszłe zdarzenia mają nam do zaoferowanie, to jeszcze możemy obwiniać siebie za nieumiejętność zarządzania swoim życiem tak, by było ono idealne.

Doświadczanie niedoskonałości

Skoro przekonanie, że dzięki własnej woli i pozytywnemu myśleniu jesteśmy w stanie panować nieomal nad wszystkim, przynosi więcej cierpienia niż radości, czy znaczy to, że mamy zanurzyć się z odmętach smutku? Czy psychologia pozytywna przynosi jedynie naiwną wiarę, że wystarczy chcieć, by móc wszystko osiągnąć? Czy już nie mamy prawa być szczęśliwymi? Oczywiście na wszystkie te pytania należy odpowiedzieć negatywnie. Możemy być szczęśliwi, korzystać z wielu badań prowadzonych w nurcie psychologii pozytywnej, a smutek nie musi być naszym jedynym doświadczeniem. Jedyne, na co warto zwrócić uwagę, to presja społeczna, która może być dla nas bardzo obciążająca. Jest to presja, za którą stoi przekaz mówiący, że musimy być zawsze szczęśliwymi, uśmiechniętymi, zdrowymi, pogodzonymi z życiem i ze światem ludźmi sukcesu. Jest to presja, która sprawia, że zamiast cieszyć się życiem, smucimy się, że nie jesteśmy idealni.

Spełnienie wszystkich imperatywów, jakie przynosi współczesna kultura, jest niewykonalne. Nie znaczy to oczywiście, że mamy przestać zmieniać swoje życie. Jednak – jak wskazuje psycholog Steven Hayes – chodzi bardziej o podążanie w swoim życiu od jednego celu do drugiego, kierując się wartościami, niż o zrealizowanie wymarzonego scenariusza życia, po realizacji którego nic złego nigdy nas już nie spotka. Kierunki bowiem – jak tłumaczy Hayes – „nie są czymś, do czego można w jakikolwiek sposób dotrzeć, tak jak dociera się do jakiegoś celu lub do miasta”, tak samo jak wartości nie można posiąść niczym przedmiotów, „ponieważ stanowią cechy rozwijających się działań, a nie poszczególnych rzeczy”. Wartości wyznaczają kierunki, w których chcemy się poruszać, ale nie oznaczają koniecznie, że musimy osiągnąć sukces w pięciu krokach, nigdy się nie złościć, być zawsze szczęśliwymi czy wdzięcznymi za wszystko, co nas spotyka. Kierując się zatem wartościami, a nie imperatywami – często sprzecznymi ze sobą nakazami i zakazami płynącymi z licznych źródeł o charakterze poradnikowym – jesteśmy w stanie podróżować przez życie wraz z naszymi niedoskonałościami, kłopotliwymi myślami czy trudnymi emocjami.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Achor, S. (2011). Are You an Irrational Optimist?, Psychology Today [online]. Dostępny w internecie tutaj
Achor, S. (2010). The Happiness Advantage, New York: Crown Business
Bedrick, D. (2014). Into the Dark: A Psychology of Soul, Shadow, and Diversity, Psychology Today [online]. Dostępny w internecie tutaj
Hayes, S., C., Smith, S. (2014). W pułapce myśli. Jak skutecznie poradzić sobie z depresją, stresem i lękiem, tłum. Wojciechowski  A., Sopot: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
Milska-Wrzosińska, Z. (2014).  „Czarno to widzę”. Jakie są korzyści z pesymizmu?, rozmowę przepr. Jucewicz A., Wysokie Obcasy [online]. Dostępny w internecie tutaj
Wood, J. V., Perunovic, W. Q. E., & Lee, J.  (2009). Positive thinking:  Power for some, peril for others. Psychological Science, 20, 860-866

Artykuł dostępny jest również na portalu naTemat.

CO Z TYM SZCZĘŚCIEM?

Dążenie do szczęścia i dobrostanu jednostki jest jedną z kluczowych idei, jakie oddziałują na człowieka żyjącego w XXI wieku. Z jednej strony badania psychologiczne skupiają się wokół maksymalizacji pozytywnych emocji, przy jednoczesnej minimalizacji negatywnych stanów psychicznych. Ludzie odczuwają więc potrzebę nieustannej pracy związanej z polepszaniem warunków życiowych, kondycji psychicznej, ogólnego samopoczucia. Z drugiej strony dane empiryczne wskazują, że duża koncentracja na dążeniu do szczęścia wpływa negatywnie na samopoczucie oraz satysfakcję z życia. Ciągle niezaspokojone potrzeby bycia szczęśliwym oraz zewnętrzna presja do przeżywania wyłącznie pozytywnych doznań, rodzą rozczarowania i przygnębienie. Czy mamy zatem dążyć do szczęścia ze wszystkich sił, narażając się przy tym na zniechęcenie i frustrację, czy też zaniechać chęci bycia szczęśliwymi, prowadząc jałowe, przygnębiające życie? Czy istnieje inne niż owo dychotomiczne postrzeganie problemu? Co z tym szczęściem począć?

Mogę być szczęśliwa, szczęśliwy.

Szczęście jest niezwykle indywidualną kwestią. Nie istnieje jedna sztanca, podług której można by było mierzyć poziom zadowolenia życiowego człowieka. Co więcej, okazuje się, że takie czynniki jak dochody, wykształcenie, płeć czy stan cywilny nie mają większego wpływu na poziom szczęścia. Takie wnioski płyną z badań dwóch psychologów, Matthew Killingswortha oraz Daniela Gilberta, którzy stworzyli aplikację Track Your Happiness (Trop swoje szczęście), pozwalającą im zbierać dane dotyczące uczuć użytkowników, które to dane pozyskiwano w realnym czasie. Z przytoczonych badań wynika, że znacząca poprawa warunków bytowych wcale nie przekłada się na wzrost odczuwanego zadowolenia z życia. Odkryto za to, że szczęście ma związek z doświadczaniem chwili obecnej. Jak określają to badacze, „umysł ludzki jest umysłem wędrującym”. Implikacją tego odkrycia jest fakt, że im częściej ludzie błądzą myślami, tym bardziej spada odczuwany przez nich poziom szczęścia. Badacze zwracają również uwagę na to, że przy błądzeniu myślami szczęście maleje bez względu na to, jakie zajęcie wykonuje dana osoba. Nie ma znaczenia zatem, czy odpływamy myślami, stojąc w korku ulicznym czy leżąc na sofie. Nie ma również większego znaczenia rodzaj myśli (czy martwimy się o jutrzejszy dzień w pracy czy też marzymy o słonecznej plaży), bowiem nawet przyjemne myśli zmniejszają odrobinę poziom szczęścia. Killingsworth i Gilbert mówią wprost: człowiek jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy żyje w pełni chwilą obecną.

Nie tylko błądzenie myślami, ale również nadmierna analiza, dotycząca zarówno życia zewnętrznego, jak i przeżyć wewnętrznych człowieka, nie wpływa pozytywnie na poziom odczuwanego szczęścia. Do takich wniosków doszło dwóch naukowców, Todd B. Kashdan i Robert Biswas-Diener, badających czynniki oddziałujące na szczęście. Okazało się, że ludzie deklarujący wysoki poziom zadowolenia z życia rzadziej przyjmują perspektywę analityczną, mniejszą wagę przywiązując do szczegółów. Nie są nadmiernie pedantyczni. Badacze stwierdzili również, że szczęśliwi ludzie nie boją się wychodzić poza swoją strefę komfortu, podejmując się działań związanych z odczuwaniem niepewności i niewygody. Przeczy to powszechnemu przekonaniu, że szczęście związane jest jedynie z komfortem, luksusem czy bezpiecznymi sytuacjami, które są pozbawione wszelkich trudności.

Korelacje pomiędzy trudnościami czy życiowymi problemami a szczęściem badał również wspomniany wcześniej Daniel Gilbert. Z badań tych wynika, że – wbrew obiegowym opiniom – człowiek nie musi być nieszczęśliwy w sytuacjach, gdy nie dostaje tego, czego pragnął. Odpowiada za to „psychologiczny system odpornościowy” (wykształcony w procesie ewolucji), który pozwala czuć się szczęśliwym nawet wtedy, gdy rzeczy nie układają się po naszej myśli. Gilbert wskazuje na dwa rodzaje szczęścia. Pierwsze, naturalne, jest doświadczane przez człowieka wtedy, gdy dostaje to, o czym marzył. Drugie jest szczęściem, które możemy sami tworzyć właśnie wtedy, kiedy rzeczy nie idą zgodnie z naszym planem. Poziom radości wynikający z obydwu jest podobny – dodaje psycholog. Co więcej, szczęście przez nas wytworzone jest tak samo prawdziwe jak naturalne i tak samo trwałe.

Z kolei Elizabeth Dunn, profesor psychologii na University of British Columbia w Vancouver w Kanadzie, oraz Michael Norton, profesor marketingu w Harvard Business School badali zależność pomiędzy pieniędzmi a poziomem szczęścia, sprawdzając, czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Początkowo wydawało się, że zależność pomiędzy tymi dwoma czynnikami jest bardzo słaba. Jednak prowadząc wnikliwe badania Dunn i Norton stwierdzili, iż pieniądze jednak dają szczęście. Zależność ta występuje jednak tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy odnosi się do sytuacji, kiedy pieniądze nie służą nam do kupowania dóbr materialnych, a do kupowania „doświadczeń”. Mogą to być podróże, wycieczki, na których zwiedzamy ciekawe miejsca, obiad zjedzony w interesującej restauracji, warsztaty, na których coś ciekawego przeżyjemy itd. Istotne jest również, żeby te doświadczenia były intensywne i unikatowe, a więc takie, o których można opowiadać jeszcze długo po ich przeżyciu i którym nie grozi spowszednienie. Druga okoliczność, w której pieniądze mogą dawać szczęście, odnosi się do sytuacji, kiedy używamy ich do uszczęśliwiania innych ludzi. I nie chodzi tutaj o jakieś olbrzymie sumy pieniędzy. Badacze wykazali, że już niewielkie sumy wydawane dla innych mogą wpływać na wzrost naszego poziomu zadowolenia.

Na ważką kwestię związaną ze szczęściem, rozumianym jako przeżywanie pozytywnych emocji, zwróciło uwagę dwóch ekspertów: Barbara Fredrickson, naukowiec i psycholożka, specjalizująca się w pozytywnych emocjach oraz Steve Cole, badacz w dziedzinie genetyki i psychiatrii. W swoich badania doszli do wniosku, że ważnym czynnikiem, wpływającym na poziom szczęścia, jest poczucie sensu życia. Ludzie, którzy przeżywają pozytywne uniesienia, lecz nie posiadają silnego poczucia sensu, odbierają swoje życie jedynie w kategoriach hedonistycznych przyjemności. Często zatem mierzą się z frustracją i zniechęceniem (przyjemności bowiem nie trwają wiecznie). Nie chodzi oczywiście o to, że hedonistyczna przyjemność sama w sobie jest czymś złym i problematycznym. Jednak, na co zwraca uwagę Fredrickson, jeśli sens i przeżywanie przyjemności się rozmijają, ludzie doświadczają tego, co psycholożka określa jako „puste pozytywne emocje” – dokładnie takich samych doświadcza się podczas sztucznie wywołanej euforii (za sprawą np. narkotyków lub alkoholu). Z badań tych płynie zatem wniosek, że samo czucie się dobrze to za mało, że potrzebne jest jeszcze poczucie sensu życia, by można było mówić o doświadczaniu szczęścia.

Nie muszę być szczęśliwa, szczęśliwy.

W czasach, kiedy bycie szczęśliwym niekiedy postrzegane jest jako konieczność, kiedy dobre samopoczucie nie jest już wyborem, lecz przymusem, ludzie czują się często sfrustrowani i winni z powodu nie dość doskonałego życia, odbiegającego modelem od proponowanego społecznie wzorca. Za sprawą zalewu poradników, w których autorzy przekonują, że właściwie można zmodyfikować życie, jak się chce i osiągnąć szczęście, dobrobyt, sukces i miłość właściwie już za chwilę, zaczyna się w ludziach rodzić przekonanie omnipotencji. Owo złudne poczucie wszechmocy i całkowitej kontroli nad swoim życiem sprawia, że kiedy nasze emocje nie dają się poskromić, zdrowie – wbrew powziętym zaleceniom – zaczyna szwankować, a kariera nie nabiera takiego tempa, jakie założyliśmy, czujemy się zawiedzeni i oszukani. Renata Salecl, filozofka, socjolożka i teoretyczka prawa, zwraca uwagę na przygniatające poczucie obowiązku bycia szczęśliwym. W konsekwencji takie pojmowanie szczęścia przynosi więcej cierpienia niż korzyści. Ideał szczęścia, prezentowany głównie w mediach, dla większości osób jest nieosiągalny. Będąc pod presją dążenia do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, znaczna część ludzi czuje się gorsza i ułomna z powodu trudności w osiągnięciu wymarzonego celu, co prowadzi do bycia jeszcze bardziej nieszczęśliwymi. Każdy sygnał bowiem, wskazujący na to, że nie jest się szczęśliwym tak, jak być się powinno, odbierany jest bardzo negatywnie. Dołącza się do tego zatem biegunowość stanów emocjonalnych: po przeżyciach pozytywnych następuje załamanie, spowodowane niemożnością utrzymania dłużej stanu zadowolenia.

Przy tak restrykcyjnych wzorcach sukcesu i szczęśliwego życia, trudno jest czasami dostrzec inne sposoby funkcjonowania w świecie. Ray Bennett w swojej książce „The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great” zwraca uwagę, że w świecie tak silnie dominuje retoryka sukcesu, osiągnięć i bycia najlepszym, iż często nie zdajemy sobie sprawy z możliwości wyboru innych rozwiązań w życiu. Takim przykładowym rozwiązaniem – co postuluje z kolei w swojej ostatniej książce psycholog Jonathan Rottenberg – mogła by być chociażby akceptacja negatywnych przeżyć i uczuć oraz rozpoznanie ich jako nieodłączny element życia człowieka, ważny na równi z doświadczaniem szczęścia. Autor książki „The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic” sugeruje, że może warto byłoby odejść od dążenia do szczęścia jako celu samego w sobie. Psycholog proponuje również zerwanie z ideą koncentrowania się przede wszystkim na kulcie wiecznej młodości, gloryfikacji bezproblemowego życia i spychania ludzi cierpiących na obrzeża świadomości społecznej oraz skończenie z tłumieniem własnych niechcianych doznań, żeby sprostać wymogom szczęśliwego życia.

Akceptacja własnych ograniczeń, negatywnych przeżyć oraz tego, że nie zawsze jesteśmy szczęśliwi, sprawia, że możemy kochać samych siebie oraz nawiązywać głębokie relacje z innymi. Takie wnioski wypływają z wieloletnich badań Brené Brown, autorki „Darów niedoskonałości”. Badaczka dowodzi, że ludzie, którzy nie dążą do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, są – wbrew pozorom – bardziej zadowoleni z życia od tych, których cechuje perfekcjonizm i poczucie samowystarczalności, którzy dążą do dopasowania się do określonego modelu doświadczania życia. Ci pierwsi, akceptując swoje niedoskonałości, nie muszą koniecznie zarabiać więcej, znaleźć natychmiast partnera, urodzić dziecko czy przepracować wszystkie swoje zaprzeszłe, negatywne doświadczenia na terapii, by czuć się dobrze ze sobą. Osoby te popełniają błędy w życiu, ale nie postrzegają tych porażek w kategoriach nieszczęścia czy bycia gorszymi. Dają sobie nie tylko prawo do niepowodzeń, ale również do różnych uczuć i myśli, do gorszych dni i gorszego samopoczucia. Akceptują niepewność, jaką niesie samo życie. Ponieważ szczęście nie jest dla nich priorytetem, nie czują frustracji i złości z powodu tego, że ich życie nie jest idealne, a oni sami wiecznie szczęśliwi.

Z przytoczonych badań szczęście jawi się raczej jako możliwość, nie konieczność, a już na pewno nie jako cel sam w sobie. Odejście od społecznego przymusu ciągłego dążenia do polepszania swojego samopoczucie daje nam więcej możliwości doświadczania życia oraz ułatwia samoakceptację. Nie chodzi jednak o to, aby rozsiąść się na własnym nieszczęściu, odrzucając możliwość przeżywania jakichkolwiek pozytywnych chwil w życiu. Chodzi raczej o zauważenie, że pozytywne i negatywne doznania są częścią psychicznego życia człowieka. Samo doświadczanie przyjemnych lub nieprzyjemnych stanów nie jest kłopotem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy usilnie koncentrujemy się na doświadczaniu tylko jednego rodzaju doznań. Warto korzystać z wiedzy i badań dotyczących problematyki szczęścia (w końcu jeśli możemy wpłynąć pozytywnie na nasze samopoczucie, to czemu tego nie zrobić?). Jednak dobrze jest co jakiś czas zadać sobie pytanie, czy nie przekroczyliśmy już tej cienkiej linii, za którą dążenie do idealnego, nierealnego życia wiecznej szczęśliwości stało się naszą nadrzędną wartością.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Bennett, R. (2006). The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great, San Francisco: Chronicle Books
Biswas-Diener, R. (2012). The Courage Quotient, United Kingdom: John Wiley and Sons
Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Dunn, E., Norton, M. (2013). Happy money: The science of smarter spending, New York: Simon & Schuster
Gilbert, D. (2007). Na tropie szczęścia, tłum. Rajewska E., Poznań: Media Rodzina
Kashdan, T.B.; Ciarrochi, J.V. (2013). Mindfulness, Acceptance, and Positive Psychology, Oakland: New Harbinger
Killingsworth, M. (2011). Want to be happier? Stay in the moment, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Rottenberg J. (2014) The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic, New York: Basic Books
Salecl, R. (2013). Tyrania wyboru, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Smith, E. E. (2013). Meaning Is Healthier Than Happiness, The Atlantic [online]. Dostępny w Internecie tutaj

WOKÓŁ MITU ROMANTYCZNEJ MIŁOŚCI

W 2012 roku dr Jeremy Osborn z Albion College przeprowadził badania, opublikowane w czasopiśmie „Mass Communication”, z których wniosek był następujący: istnieje zależność pomiędzy tym, że ktoś wierzy, iż romantyczna miłość z hollywoodzkiego filmu może się mu przydarzyć a spadkiem zaangażowania w aktualną relację, w której żyje. Wiara w filmowy czy powieściowy ideał miłości może zatem wpływać negatywnie na istniejący związek. Prof. Bogdan Wojciszke, psycholog, autor „Psychologii miłości” mówi, że „kult miłości romantycznej jest w naszej kulturze równie rozpowszechniony co niedorzeczny”. Wskazuje również, że jest to promocja jednej tylko formy miłości, która uważana jest za wartą przeżywania i która zasługuje na to, by być uwiecznianą przez sztukę. „Jest to pewien nonsens. To tak, jakby skoncentrować się w opisie życia człowieka wyłącznie na czternastym roku życia. Przecież to tylko jeden rok, więc dlaczego akurat na nim się skupiać?” – dodaje psycholog. Jednak kultura i sztuka lubują się w wychwalaniu tego krótkotrwałego stanu upojenia hormonalnego. Miłość romantyczna, jako towar sprzedawany przez reżyserów, pisarzy czy kompozytorów, ma poczesne miejsce w zbiorowej świadomości. Tymczasem przez większość życia kochamy partnerów w inny, nieromantyczny sposób. Zasadzając nasze przekonania o miłości głównie na wyobrażeniach, zaczerpniętych z filmów i powieści romantycznych, nie wiemy, co ciekawego i godnego uwagi można robić z uczuciem i związkiem, kiedy romantyczna faza przemija.

Szukanie ideału

Współczesna forma mitu romantycznego mówi nam, że istnieje gdzieś w świecie odpowiednia dla nas osoba, która jest naszym dopełnieniem. Bez niej jesteśmy wybrakowani. Razem natomiast, jak złożone dwie połówki jabłka, stanowimy idealną całość. Rozpoznajemy tę osobę po fakcie zakochania się, które musi być obezwładniające i całkowite. Mit romantyczny mówi nam również, że po znalezieniu takiej osoby, będziemy szczęśliwi już do końca naszego życia. Niestety takie spojrzenie na intymne relacje jest często powodem wielu nieporozumień, konfliktów, frustracji i rozczarowań. Może nieść niebezpieczeństwo ciągłego szukania ideału, który spełni wszystkie odpowiednie kryteria i wymagania. Tymczasem w świecie jest wiele osób, z którymi potencjalnie możemy stworzyć satysfakcjonujący związek. Wynika to między innymi z tego, że – jak to ujmuje wspomniany wcześniej  Bogdan Wojciszke – o udanym związku decyduje nie to, jakie stałe cechy osobowości posiadają partnerzy, lecz jak funkcjonują w związku. To, że ktoś jest miły, ciepły i towarzyski albo wycofany, nerwowy i roztargniony nie znaczy, że związek z tą osobą będzie udany lub nie. Wzajemne funkcjonowanie w intymnej relacji dwóch osób to coś więcej niż suma ich stałych cech charakteru. Związek może wydobywać to, co w nas najlepsze. Może też ujawniać naszą mroczną, nieprzyjazną stronę, której istnienia w sobie nawet nie podejrzewaliśmy.

Faza zakochania również nie jest predyktorem dobrego związku. Wskazuje ona jedynie na pewne procesy zachodzące w naszej psychice, jak i naszym ciele. Na ogół charakteryzuje się tym, że jedna myśl (o obiekcie naszych uczuć) przesłania wszystkie inne myśli. Spada poziom naszego krytycyzmu, pojawiają się problemy z koncentracją, trudności w wykonywaniu prac intelektualnych. Jesteśmy niezwykle podekscytowani i skłonni do podejmowania szeregu aktywności, które wcześniej nie przyszłyby nam do głowy. Cele życiowe, które do tej pory były dla nas ważne, mogą odchodzić na dalszy plan lub całkowicie znikać. Na poziomie somatycznym możemy odczuwać spadek łaknienia, jak również mogą występować problemy ze snem. To wszystko świadczy tylko o tym, że nasze ciało i nasza psychika znalazły się w fazie zakochania – nie wskazuje natomiast na to, że związek z osobą, w której jesteśmy zakochani, okaże się w przyszłości satysfakcjonujący. Często faza zakochania może być bardzo dla nas myląca w ocenie przyszłego związku, ponieważ na ogół oznacza, że oczarowała nas nie prawdziwa osoba, lecz jej wyidealizowany przez nas obraz. Utożsamianie akurat tej postaci uczucia do drugiego człowieka z miłością oraz jej idealizowanie wpływa negatywnie na budowanie przyszłej relacji. Pozbawia bowiem chęci poszukiwania innych wzorców kochania drugiego człowieka i nieuchronnie prowadzi do rozczarowania, obwiniania siebie lub partnera, ponieważ ten etap związku zawsze przemija.

Pragnienie stałości

Uczucia, które na początku relacji charakteryzowały się dużą intensywnością, wraz z kontynuowaniem znajomości ulegają ochłodzeniu. Faza uniesień i zachwytów drugą osoba zawsze ma swój kres. Większość osób jest jednak przekonana, że początkowa namiętność, dla której charakterystyczne są takie określenia jak „obsesja” czy „widzenie tunelowe”, jest właśnie taką, jaka być powinna w związku. Buntują się przeciwko temu, że po kilku miesiącach lub latach stygnie ona do pewnej normy (która to norma uzależniona jest od indywidualnych cech danej osoby, takich jak wiek, stan zdrowia czy styl życia). Stawiając jako punkt odniesienia początkową intensywność uczuć, mają trudności w zaakceptowaniu, że ich niższy poziom okazuje się być właściwą namiętnością, adekwatną do dojrzałej relacji. Jednak, jak pisze w swojej książce „Psychologia miłości” Bogdan Wojciszke, „z faktu, że namiętność zanika po prostu dlatego, iż taka jest jej natura, wynika jeden wniosek praktyczny. Jeżeli wygasa czy słabnie namiętność jednego czy obojga partnerów, to nie ma większego sensu twierdzenie jakoby przyczyną były negatywne cechy któregokolwiek z nich („On nie potrafi kochać”) czy ich związku („To nie była prawdziwa miłość”). Równie bezsensowne byłoby obwinianie drzew, że opadły z nich liście, albo twierdzenie, że lata tak naprawdę nie było, skoro po nim nadeszła jesień. Akceptacja tej prawdy mogłaby uchronić wiele par przed goryczą rozczarowań czy rozstań”.

Jeśli zatem związek ma istnieć dalej, partnerzy potrzebują zdać sobie sprawę z faktu, że ulega on zmianie oraz być gotowymi na stworzenie relacji opartej na innych podstawach niż tylko początkowa namiętność. W odróżnieniu od zakochania, które obezwładnia i rozwija się właściwie poza kontrolą, związek partnerski wymaga zaangażowania i działania, ponieważ sam się nie tworzy. Na ogół przyjmuje się, że związek nacechowany romantycznymi uniesieniami trwa przeciętnie od dwóch do czterech lat. Ten czas – na co zwraca uwagę psycholog, Bartłomiej Dobroczyński – jest potrzebny na to, by nauczyć się siebie, zbudować związek partnerski i znaleźć nowe rodzaje więzi. Jest potrzebny na podjęcie decyzji o tym, czy chce się dalej być razem. Jeśli partnerzy pozostają w związku dłużej, wtedy do już nie tak intensywnej jak na początku namiętności dołączają się przyjaźń, a później przywiązanie, czasami też wspólne interesy. Zatem „w miarę trwania związku miłosnego nie tylko mogą pojawić się ważne zmiany w jego treści i intensywności, ale zmiany takie są wręcz nieuchronne jako następstwo zróżnicowanej dynamiki trzech podstawowych składników miłości” – pisze z kolei w swojej książce Wojciszke. Te podstawowe składniki to: namiętność, intymność i zaangażowanie. Wszystkie, wraz w trwaniem relacji miłosnej, ulegają zmianie. Oczekiwanie stałości w związku jest więc z góry skazane na niepowodzenie i rozczarowanie.

Ma być tylko przyjemnie

Romantyczne przekonanie, sprowadzające się do sformułowania „I żyli długo i szczęśliwie”, niesie ze sobą oczekiwanie, że związek będzie cały czas taki sam (czyli intensywność uczuć będzie niezmienna) oraz że po trudach szukania miłości i przejścia przez etap zakochania partnerzy będą doświadczać tylko pozytywnych uczuć i stanów. Tymczasem związek jest miejscem, gdzie jest zarówno miło, jak i trudno. Miejscem, w którym doświadcza się poczucia szczęścia i spełnienia, jak również zmaga się z niepewnością i trudnościami. Oczekiwanie, że związek będzie udany wtedy, gdy będzie pozbawiony kłótni, nieporozumień i kryzysów, wynika z braku zrozumienia dynamiki związku. Nieobecność kłótni i kryzysów nie świadczy o tym, że związek jest idealny. Wręcz przeciwnie: może (chociaż oczywiście nie musi) wskazywać na problemy z komunikacją, na brak asertywności któregoś z partnerów, na trwanie w relacji nie partnerskiej, lecz symbiotycznej, na lęk przed rozstaniem lub na wiele innych kwestii. Przekonanie, że kryzys pojawia się tylko jako zapowiedź końca relacji, utrudnia rozwiązanie trudnej sytuacji, podczas gdy to właśnie dzięki kryzysom związek może zacząć się zmieniać w stronę bardziej satysfakcjonującą dla obojga partnerów, co oczywiście wymaga jakiejś pracy. Proces zmian w związku, jego kolejne fazy oraz dynamika (polegająca na braku stałości) są naturalne dla intymnych relacji. Wynika to m. in. z tego, że ludzie się zmieniają (zarówno pod wpływem związku, jak i ze względu na nowe doświadczenia w ich życiu). Mają na to wpływ również względy kulturowe, społeczne czy ekonomiczne. Jednak żeby związek mógł trwać i rozwijać się, a co za tym idzie, przechodzić przez kolejne etapy, trzeba włożyć pewnie wysiłek w jego rozwój. Psycholog Robert Epstein uważa, że przeświadczenie, iż związek powinien być stały i zawsze szczęśliwy, jest bardzo niebezpiecznym mitem. Przekonanie to bowiem wpływa negatywnie na poziom zaangażowania w związek. Ludzie rezygnują z relacji w momencie, kiedy pojawiają się w niej jakieś kłopoty. Zapominają, że uczucia są z definicji bardzo krótkotrwałe. By związek mógł trwać, potrzebne jest zaangażowanie.

Do przekonania, że związek ma przynosić tylko pozytywne doświadczenia, może dołączać się również oczekiwanie, że relacja intymna ma być remedium na kłopoty. Takie przeświadczenie może prowadzić do bolesnych rozczarowań i stanowić początek końca tej miłości. Wynika bowiem z niego błędny wniosek, że związek miłosny trwa tak długo, jak długo jest w nim przyjemnie. Istotą związku nie jest jednak sprawienie, że problemy partnerów przestaną istnieć, co uczyni ich życie na zawsze szczęśliwym. Nie jest nią również naprawianie osobowości (jak chociażby zwiększanie poczucia własnej wartości). Upatrywanie w relacji intymnej schronienia, które ma uchronić przed przyszłymi zranieniami czy kłopotami, daje tylko złudne poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Ludzie często przeceniają wpływ związku na własne życie. Bogdan Wojciszke mówi, że „związek to jedno z uwarunkowań zewnętrznych o stosunkowo małym wpływie na nasze poczucie szczęścia. Dlatego nie ma się co łudzić, że jeżeli będzie się miało następnego partnera, a prowadziło podobny tryb życia i realizowało te same cele, to coś nagle radykalnie się zmieni”.

Seks doskonały

Ma być romantycznie. Ma być idealnie. Mało tego, za każdym razem ma być tak samo dobrze i namiętnie. Tego typu przekonania często rodzą wiele frustracji, ponieważ nie uwzględniają zarówno zmian, jakie zachodzą w relacji intymnej, jak również wysiłku, jaki jest potrzebny do tworzenia dojrzałego seksu. Jest zupełnie naturalną sprawą fakt, że seks z czasem może tracić na atrakcyjności. Dzieje się tak nawet w parach, które nadal bardzo się kochają. Namiętność spada między innymi dlatego, że ludzie lepiej się poznają i wzrasta ich poziom intymności. Jak zwraca na to uwagę terapeutka i badaczka Esther Perel, u podstaw podtrzymywania pożądania w trwałym związku leży pogodzenie dwóch wzajemnie sprzecznych fundamentalnych potrzeb: bezpieczeństwa, przewidywalności, niezawodności, pewności, trwałości oraz przygody, nowości, tajemnicy, ryzyka, niebezpieczeństwa, czegoś zaskakującego, nieoczekiwanego. Autorka „Inteligencji erotycznej” dodaje, że w pożądaniu nie ma troski i opieki, które są bardziej wyznacznikami silnej miłości, ale również są silnymi anty-afrodyzjakami. Miłość wiąże się z bezinteresownością, podczas gdy w pożądaniu jest pewna dawka samolubstwa. Również wzrost poczucia bezpieczeństwa oraz przewidywalność, powstająca w związku, oddalają seksualnie partnerów od siebie, ponieważ pożądanie, by rosło, potrzebuje aspektów nieznanych, niespełnionych. Potrzebna jest niepewność. Perel mówi wprost: im bardziej partner czuje się przy drugiej osobie odpowiedzialny, tym mniej potrafi się przy niej zapomnieć. Warto ten mechanizm mieć na uwadze, inaczej „budzi się roszczeniowa postawa wobec partnerów. Chcemy, żeby zapewniali nam poczucie stabilizacji, komfortu, żeby byli przewidywalni, a jednocześnie dostarczali ekscytujących przeżyć i nowych wrażeń okrytych aurą tajemniczości” – dodaje Perel. Oczekiwanie, że życie seksualne nie będzie ulegało zmianie, że zawsze będzie idealnie, romantycznie i zmysłowo nie tylko stwarza niebezpieczeństwo rozczarowania samym seksem, ale również partnerem i samym związkiem, a także może rodzić poczucie winy i być przyczyną samooskarżania.

Idea romantycznego seksu zakłada również jego pełną spontaniczność. Tymczasem, aby seks był udany, potrzebne jest włożenie weń pewnego wysiłku. Zaskakujące jest to, że jeśli spojrzymy wstecz na seks, który wydawał nam się spontaniczny, kiedy byliśmy nastolatkami, okazuje się, że wcale taki nie był. Często nieświadomie poczyniliśmy pewne przygotowania, żeby miłosne igraszki mogły się wydarzyć. Szykowaliśmy się specjalnie na spotkanie czy imprezę. Być może piliśmy alkohol, żeby mieć poczucie większej swobody. To wszystko były przygotowania do późniejszego aktu miłosnego. Jednak czasami powstaje wyobrażenie, że kiedyś seks był spontaniczny oraz oczekiwanie, żeby taki był teraz. Niestety niesie to ze sobą niebezpieczeństwo zaniechania jakiegokolwiek działania oraz zdejmowania z siebie odpowiedzialności za nieudany seks. Marty Klein, seksuolog, zwraca uwagę, że wielu ludzi odrzuca ideę wkładania wysiłku w tworzenie dorosłego seksu, tkwiąc cały czas w wyobrażeniach, jakie mieli, będąc nastolatkami. Ograniczają swoje życie seksualne jedynie do przygód miłosnych lub oczekują, że będzie ono układało się podług powieści romantycznych. Nie biorą pod uwagę tego, że dorosły seks uwzględnia wszystkie nasze cechy, nasze trudności, zalety i słabości. A żeby mieć udane życie seksualne, trzeba się postarać.

Poza romantycznym schematem

Jeśli romantyczne podejście do miłości nie gwarantuje satysfakcjonującego związku, a wręcz może być utrudnieniem dla stworzenie relacji partnerskiej, jak również przyczyniać się do jej zakończenia, co zatem ułatwia budowanie dojrzałej relacji? Wojciszke wskazuje, że czynnikiem, wpływającym na utrzymywanie się związku na satysfakcjonującym poziomie, jest robienie wspólnie różnych ekscytujących rzeczy. Psycholog dodaje, że „nuda jest tym, co podstępnie zabija relację dwojga ludzi. Emocje, czy silne, czy słabe, karmią się bowiem pobudzeniem fizjologicznym, a to zawsze wymaga jakiegoś łamania schematów”. Autor „Psychologii miłości” mówi również, że cieszenie się szczęściem partnera wpływa pozytywnie na utrzymanie miłości. Nie jest to znowu tak oczywiste, ponieważ  niektórzy ludzie nie potrafią tego robić i czują się nieszczęśliwi z powodu satysfakcji drugiej osoby. Nate Bagley, który przez rok przeprowadzał wywiady z zakochanymi parami, do czynników, które czynią związek udanym, dodaje między innymi kochanie i akceptowanie samego siebie. Innymi czynnikami, jakie wymienia są zaufanie, które tworzy się nie przez słowa, a przez działanie oraz zachęcanie partnerów do podążania za ich osobistymi celami i marzeniami, nawet jeśli dzieje się to kosztem własnego dyskomfortu lub niewygody.

Z kolei wspominana wcześnie Esther Perel, która odwiedziła ponad 20 krajów, badając, co wpływa na udane życie erotyczne w parach o długim stażu, mówi, że pary te rozumieją, że każdy ma swoją erotyczną przestrzeń i seksualna prywatność. Rozumieją również, że gra wstępna nie zaczyna się na pięć minut przez aktem seksualnym, ale z końcem poprzedniego orgazmu. Rozumieją, że erotyka polega na tym, by czasami przestać być odpowiedzialnym – atrakcyjność partnerów bowiem rośnie, kiedy dostrzega się nich nie opiekunów, lecz ciekawą osobowość. Rozumieją wreszcie, że namiętność nie jest stała, ale umieją ją też wskrzesić, ponieważ nie funkcjonują w oparciu o mit dotyczący spontaniczności. Perel mówi wprost, że zaangażowany seks to seks zaplanowany. Jest on świadomy i celowy. Dodaje również, że „większą satysfakcję seksualną niż inni odczuwają ci, którzy mają realistyczne oczekiwania wobec partnera. Ich seks nie zawsze jest pełen pasji, ale jest wystarczająco dobry, by dawać przyjemność (….) To ludzie zadowoleni ze swojej seksualności, z własnego ciała, mający dość wysokie poczucie seksualnej wartości, a to prowadzi do dobrej komunikacji seksualnej i zapewnia większą satysfakcję”.

Romantyczne przekonanie, że prawdziwa miłość nie zna granic i jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody, samo w sobie jest niekiedy największą przeszkodą na drodze do tego, by związek mógł trwać. Sama miłość (rozumiana jako uczucie) nie wystarcza. Potrzebne jest jeszcze zaangażowanie i wysiłek włożony w budowanie relacji opartej nie tylko na początkowym uczuciu. Jak podsumowuje to Bagley, szczęśliwe pary wiedzą, że jeśli będzie ciężko – albo zwłaszcza gdy będzie ciężko – lepiej będzie im razem. Nie jest to spowodowane wiarą, że niesie ich magiczne, bliżej nieokreślone uczucie romantycznej miłości, lecz tym, że zdają sobie sprawę, iż kryzysy i trudne momenty są naturalną częścią każdej intymnej relacji. Nauczyli się pracować razem nad związkiem, mają zatem zaufanie do siebie i partnera i wiedzą, że cokolwiek się zdarzy, będą razem próbować pokonać trudności – dzięki temu maja większe szanse poradzić sobie z trudną sytuacją.

Autor: Igor Rotberg

 

Dla zainteresowanych:

Dobroczyński, B. (2014) Miłość to nie uczucie, MojaPsychologia.pl [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Epstein, R. (2002) Love frenzy: Can I learn to love the media? Psychology Today [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Gannon, M. (2012) Belief in TV Romances May Hurt Your Love Life, Purch [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Klein, M. (2012) Inteligencja seksualna, tłum. Sławińska M., Kraków: MIROKU
Perel, E. (2008) Czy małżeństwo zabija seks, rozmowę przepr. Florek-Moskal, M., Wprost [online]. Dostępny w Internecie  tutaj
Perel, E. (2013) Inteligencja erotyczna. Seks, kłamstwa i domowe pielesze, tłum. Magdalena Zielińska M., Kraków: Znak
Willett, M. (2014) A Single Guy Quit His Job And Spent A Year Interviewing Couples In Love — This Is The Best Relationship Advice He Learned, Business Insider [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Wojciszke, B. (2008). Miłość ci wszystko wypaczy, rozmowę przepr. Rotkiewicz M., Polityka [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Wojciszke, B. (2010). Psychologia miłości. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne