CO Z TYM SZCZĘŚCIEM?

Dążenie do szczęścia i dobrostanu jednostki jest jedną z kluczowych idei, jakie oddziałują na człowieka żyjącego w XXI wieku. Z jednej strony badania psychologiczne skupiają się wokół maksymalizacji pozytywnych emocji, przy jednoczesnej minimalizacji negatywnych stanów psychicznych. Ludzie odczuwają więc potrzebę nieustannej pracy związanej z polepszaniem warunków życiowych, kondycji psychicznej, ogólnego samopoczucia. Z drugiej strony dane empiryczne wskazują, że duża koncentracja na dążeniu do szczęścia wpływa negatywnie na samopoczucie oraz satysfakcję z życia. Ciągle niezaspokojone potrzeby bycia szczęśliwym oraz zewnętrzna presja do przeżywania wyłącznie pozytywnych doznań, rodzą rozczarowania i przygnębienie. Czy mamy zatem dążyć do szczęścia ze wszystkich sił, narażając się przy tym na zniechęcenie i frustrację, czy też zaniechać chęci bycia szczęśliwymi, prowadząc jałowe, przygnębiające życie? Czy istnieje inne niż owo dychotomiczne postrzeganie problemu? Co z tym szczęściem począć?

Mogę być szczęśliwa, szczęśliwy.

Szczęście jest niezwykle indywidualną kwestią. Nie istnieje jedna sztanca, podług której można by było mierzyć poziom zadowolenia życiowego człowieka. Co więcej, okazuje się, że takie czynniki jak dochody, wykształcenie, płeć czy stan cywilny nie mają większego wpływu na poziom szczęścia. Takie wnioski płyną z badań dwóch psychologów, Matthew Killingswortha oraz Daniela Gilberta, którzy stworzyli aplikację Track Your Happiness (Trop swoje szczęście), pozwalającą im zbierać dane dotyczące uczuć użytkowników, które to dane pozyskiwano w realnym czasie. Z przytoczonych badań wynika, że znacząca poprawa warunków bytowych wcale nie przekłada się na wzrost odczuwanego zadowolenia z życia. Odkryto za to, że szczęście ma związek z doświadczaniem chwili obecnej. Jak określają to badacze, „umysł ludzki jest umysłem wędrującym”. Implikacją tego odkrycia jest fakt, że im częściej ludzie błądzą myślami, tym bardziej spada odczuwany przez nich poziom szczęścia. Badacze zwracają również uwagę na to, że przy błądzeniu myślami szczęście maleje bez względu na to, jakie zajęcie wykonuje dana osoba. Nie ma znaczenia zatem, czy odpływamy myślami, stojąc w korku ulicznym czy leżąc na sofie. Nie ma również większego znaczenia rodzaj myśli (czy martwimy się o jutrzejszy dzień w pracy czy też marzymy o słonecznej plaży), bowiem nawet przyjemne myśli zmniejszają odrobinę poziom szczęścia. Killingsworth i Gilbert mówią wprost: człowiek jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy żyje w pełni chwilą obecną.

Nie tylko błądzenie myślami, ale również nadmierna analiza, dotycząca zarówno życia zewnętrznego, jak i przeżyć wewnętrznych człowieka, nie wpływa pozytywnie na poziom odczuwanego szczęścia. Do takich wniosków doszło dwóch naukowców, Todd B. Kashdan i Robert Biswas-Diener, badających czynniki oddziałujące na szczęście. Okazało się, że ludzie deklarujący wysoki poziom zadowolenia z życia rzadziej przyjmują perspektywę analityczną, mniejszą wagę przywiązując do szczegółów. Nie są nadmiernie pedantyczni. Badacze stwierdzili również, że szczęśliwi ludzie nie boją się wychodzić poza swoją strefę komfortu, podejmując się działań związanych z odczuwaniem niepewności i niewygody. Przeczy to powszechnemu przekonaniu, że szczęście związane jest jedynie z komfortem, luksusem czy bezpiecznymi sytuacjami, które są pozbawione wszelkich trudności.

Korelacje pomiędzy trudnościami czy życiowymi problemami a szczęściem badał również wspomniany wcześniej Daniel Gilbert. Z badań tych wynika, że – wbrew obiegowym opiniom – człowiek nie musi być nieszczęśliwy w sytuacjach, gdy nie dostaje tego, czego pragnął. Odpowiada za to „psychologiczny system odpornościowy” (wykształcony w procesie ewolucji), który pozwala czuć się szczęśliwym nawet wtedy, gdy rzeczy nie układają się po naszej myśli. Gilbert wskazuje na dwa rodzaje szczęścia. Pierwsze, naturalne, jest doświadczane przez człowieka wtedy, gdy dostaje to, o czym marzył. Drugie jest szczęściem, które możemy sami tworzyć właśnie wtedy, kiedy rzeczy nie idą zgodnie z naszym planem. Poziom radości wynikający z obydwu jest podobny – dodaje psycholog. Co więcej, szczęście przez nas wytworzone jest tak samo prawdziwe jak naturalne i tak samo trwałe.

Z kolei Elizabeth Dunn, profesor psychologii na University of British Columbia w Vancouver w Kanadzie, oraz Michael Norton, profesor marketingu w Harvard Business School badali zależność pomiędzy pieniędzmi a poziomem szczęścia, sprawdzając, czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Początkowo wydawało się, że zależność pomiędzy tymi dwoma czynnikami jest bardzo słaba. Jednak prowadząc wnikliwe badania Dunn i Norton stwierdzili, iż pieniądze jednak dają szczęście. Zależność ta występuje jednak tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy odnosi się do sytuacji, kiedy pieniądze nie służą nam do kupowania dóbr materialnych, a do kupowania „doświadczeń”. Mogą to być podróże, wycieczki, na których zwiedzamy ciekawe miejsca, obiad zjedzony w interesującej restauracji, warsztaty, na których coś ciekawego przeżyjemy itd. Istotne jest również, żeby te doświadczenia były intensywne i unikatowe, a więc takie, o których można opowiadać jeszcze długo po ich przeżyciu i którym nie grozi spowszednienie. Druga okoliczność, w której pieniądze mogą dawać szczęście, odnosi się do sytuacji, kiedy używamy ich do uszczęśliwiania innych ludzi. I nie chodzi tutaj o jakieś olbrzymie sumy pieniędzy. Badacze wykazali, że już niewielkie sumy wydawane dla innych mogą wpływać na wzrost naszego poziomu zadowolenia.

Na ważką kwestię związaną ze szczęściem, rozumianym jako przeżywanie pozytywnych emocji, zwróciło uwagę dwóch ekspertów: Barbara Fredrickson, naukowiec i psycholożka, specjalizująca się w pozytywnych emocjach oraz Steve Cole, badacz w dziedzinie genetyki i psychiatrii. W swoich badania doszli do wniosku, że ważnym czynnikiem, wpływającym na poziom szczęścia, jest poczucie sensu życia. Ludzie, którzy przeżywają pozytywne uniesienia, lecz nie posiadają silnego poczucia sensu, odbierają swoje życie jedynie w kategoriach hedonistycznych przyjemności. Często zatem mierzą się z frustracją i zniechęceniem (przyjemności bowiem nie trwają wiecznie). Nie chodzi oczywiście o to, że hedonistyczna przyjemność sama w sobie jest czymś złym i problematycznym. Jednak, na co zwraca uwagę Fredrickson, jeśli sens i przeżywanie przyjemności się rozmijają, ludzie doświadczają tego, co psycholożka określa jako „puste pozytywne emocje” – dokładnie takich samych doświadcza się podczas sztucznie wywołanej euforii (za sprawą np. narkotyków lub alkoholu). Z badań tych płynie zatem wniosek, że samo czucie się dobrze to za mało, że potrzebne jest jeszcze poczucie sensu życia, by można było mówić o doświadczaniu szczęścia.

Nie muszę być szczęśliwa, szczęśliwy.

W czasach, kiedy bycie szczęśliwym niekiedy postrzegane jest jako konieczność, kiedy dobre samopoczucie nie jest już wyborem, lecz przymusem, ludzie czują się często sfrustrowani i winni z powodu nie dość doskonałego życia, odbiegającego modelem od proponowanego społecznie wzorca. Za sprawą zalewu poradników, w których autorzy przekonują, że właściwie można zmodyfikować życie, jak się chce i osiągnąć szczęście, dobrobyt, sukces i miłość właściwie już za chwilę, zaczyna się w ludziach rodzić przekonanie omnipotencji. Owo złudne poczucie wszechmocy i całkowitej kontroli nad swoim życiem sprawia, że kiedy nasze emocje nie dają się poskromić, zdrowie – wbrew powziętym zaleceniom – zaczyna szwankować, a kariera nie nabiera takiego tempa, jakie założyliśmy, czujemy się zawiedzeni i oszukani. Renata Salecl, filozofka, socjolożka i teoretyczka prawa, zwraca uwagę na przygniatające poczucie obowiązku bycia szczęśliwym. W konsekwencji takie pojmowanie szczęścia przynosi więcej cierpienia niż korzyści. Ideał szczęścia, prezentowany głównie w mediach, dla większości osób jest nieosiągalny. Będąc pod presją dążenia do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, znaczna część ludzi czuje się gorsza i ułomna z powodu trudności w osiągnięciu wymarzonego celu, co prowadzi do bycia jeszcze bardziej nieszczęśliwymi. Każdy sygnał bowiem, wskazujący na to, że nie jest się szczęśliwym tak, jak być się powinno, odbierany jest bardzo negatywnie. Dołącza się do tego zatem biegunowość stanów emocjonalnych: po przeżyciach pozytywnych następuje załamanie, spowodowane niemożnością utrzymania dłużej stanu zadowolenia.

Przy tak restrykcyjnych wzorcach sukcesu i szczęśliwego życia, trudno jest czasami dostrzec inne sposoby funkcjonowania w świecie. Ray Bennett w swojej książce „The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great” zwraca uwagę, że w świecie tak silnie dominuje retoryka sukcesu, osiągnięć i bycia najlepszym, iż często nie zdajemy sobie sprawy z możliwości wyboru innych rozwiązań w życiu. Takim przykładowym rozwiązaniem – co postuluje z kolei w swojej ostatniej książce psycholog Jonathan Rottenberg – mogła by być chociażby akceptacja negatywnych przeżyć i uczuć oraz rozpoznanie ich jako nieodłączny element życia człowieka, ważny na równi z doświadczaniem szczęścia. Autor książki „The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic” sugeruje, że może warto byłoby odejść od dążenia do szczęścia jako celu samego w sobie. Psycholog proponuje również zerwanie z ideą koncentrowania się przede wszystkim na kulcie wiecznej młodości, gloryfikacji bezproblemowego życia i spychania ludzi cierpiących na obrzeża świadomości społecznej oraz skończenie z tłumieniem własnych niechcianych doznań, żeby sprostać wymogom szczęśliwego życia.

Akceptacja własnych ograniczeń, negatywnych przeżyć oraz tego, że nie zawsze jesteśmy szczęśliwi, sprawia, że możemy kochać samych siebie oraz nawiązywać głębokie relacje z innymi. Takie wnioski wypływają z wieloletnich badań Brené Brown, autorki „Darów niedoskonałości”. Badaczka dowodzi, że ludzie, którzy nie dążą do bycia szczęśliwymi za wszelką cenę, są – wbrew pozorom – bardziej zadowoleni z życia od tych, których cechuje perfekcjonizm i poczucie samowystarczalności, którzy dążą do dopasowania się do określonego modelu doświadczania życia. Ci pierwsi, akceptując swoje niedoskonałości, nie muszą koniecznie zarabiać więcej, znaleźć natychmiast partnera, urodzić dziecko czy przepracować wszystkie swoje zaprzeszłe, negatywne doświadczenia na terapii, by czuć się dobrze ze sobą. Osoby te popełniają błędy w życiu, ale nie postrzegają tych porażek w kategoriach nieszczęścia czy bycia gorszymi. Dają sobie nie tylko prawo do niepowodzeń, ale również do różnych uczuć i myśli, do gorszych dni i gorszego samopoczucia. Akceptują niepewność, jaką niesie samo życie. Ponieważ szczęście nie jest dla nich priorytetem, nie czują frustracji i złości z powodu tego, że ich życie nie jest idealne, a oni sami wiecznie szczęśliwi.

Z przytoczonych badań szczęście jawi się raczej jako możliwość, nie konieczność, a już na pewno nie jako cel sam w sobie. Odejście od społecznego przymusu ciągłego dążenia do polepszania swojego samopoczucie daje nam więcej możliwości doświadczania życia oraz ułatwia samoakceptację. Nie chodzi jednak o to, aby rozsiąść się na własnym nieszczęściu, odrzucając możliwość przeżywania jakichkolwiek pozytywnych chwil w życiu. Chodzi raczej o zauważenie, że pozytywne i negatywne doznania są częścią psychicznego życia człowieka. Samo doświadczanie przyjemnych lub nieprzyjemnych stanów nie jest kłopotem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy usilnie koncentrujemy się na doświadczaniu tylko jednego rodzaju doznań. Warto korzystać z wiedzy i badań dotyczących problematyki szczęścia (w końcu jeśli możemy wpłynąć pozytywnie na nasze samopoczucie, to czemu tego nie zrobić?). Jednak dobrze jest co jakiś czas zadać sobie pytanie, czy nie przekroczyliśmy już tej cienkiej linii, za którą dążenie do idealnego, nierealnego życia wiecznej szczęśliwości stało się naszą nadrzędną wartością.

Autor: Igor Rotberg

Dla zainteresowanych:

Bennett, R. (2006). The Underachiever’s Manifesto: The Guide to Accomplishing Little and Feeling Great, San Francisco: Chronicle Books
Biswas-Diener, R. (2012). The Courage Quotient, United Kingdom: John Wiley and Sons
Brown, B. (2012). Dary niedoskonałości, tłum. Puławski K., Poznań: Media Rodzina
Dunn, E., Norton, M. (2013). Happy money: The science of smarter spending, New York: Simon & Schuster
Gilbert, D. (2007). Na tropie szczęścia, tłum. Rajewska E., Poznań: Media Rodzina
Kashdan, T.B.; Ciarrochi, J.V. (2013). Mindfulness, Acceptance, and Positive Psychology, Oakland: New Harbinger
Killingsworth, M. (2011). Want to be happier? Stay in the moment, TED [online]. Dostępny w Internecie tutaj
Rottenberg J. (2014) The Depths: The Evolutionary Origins of the Depression Epidemic, New York: Basic Books
Salecl, R. (2013). Tyrania wyboru, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Smith, E. E. (2013). Meaning Is Healthier Than Happiness, The Atlantic [online]. Dostępny w Internecie tutaj

8 komentarzy do “CO Z TYM SZCZĘŚCIEM?

  1. Przeczytałem już kilka Twoich artykułów i muszę przyznać się otwarcie, że powstrzymuję się przed odkryciem kolejnych. Jestem pod wielkim wrażeniem pracy jaką wkładasz w tę stronę. Nie zapominam również o korektorach i redakcji, których szczerze pozdrawiam 😀 Szczęściem jest mieć Was na Świecie!

  2. Czytając o wnioskach lizabeth Dunn, przypomniało mi się zdanie zasłyszane swego czasu chyba w audycji Kaczkowskiego (choć to tylko słowa, i jak to często z efektiwnymi aforyzmami solidny rozbiór logiczny pozbawiłby je sensu):
    Są dwa rodzaje szczęścia na świecie: jedno małe, własne „być szczęsliwym” i drugie wielkie – uszczęśliwiać innych.

    pozdrowienia 🙂

  3. Strasznie mierzi mnie ta nowomowa w stylu „psycholożka”. Skoro „psycholożka”, to czemu nie „naukowczyni”, skoro obie te formy występują koło siebie. Może trochę konsekwencji w nowomowie?

    • Skoro system językowy daje nam możliwość tworzenia nazw żeńskich, to korzystajmy z niej. Oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku, skąd też „naukowiec”, a nie „naukowczyni”, ponieważ ta ostatnia forma jeszcze dzisiaj może niektórych razić. Choć obserwując tendencje językowe pewnie z czasem również się przyjmie. Wiele nazw zawodów przez długie lata funkcjonowało tylko w formie męskiej, dlatego pojawiające się coraz częściej ich odpowiedniki żeńskie przez sporą część Polaków są odbierane jako deprecjonujące. Dlatego też żadne rozstrzygnięcia normatywne tutaj się nie sprawdzą. Część osób będzie się czuło niemile, gdy ktoś nazwie je „psycholożkami”, inna część osób będzie czuła się źle, kiedy ktoś będzie odnosił się do nich „pani psycholog”, a jedynie forma „psycholożka” będzie oddawał im szacunek i godność. Jest to więc sprawa bardzo indywidualna.

      Polecam audycję w Radiowej Trójce prowadzoną przez Katarzynę Kłosińską – językoznawczynię pracującą w Instytucie Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego, sekretarza Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN: http://www.polskieradio.pl/9/305/Artykul/216587,Pani-psycholog-czy-psycholozka

      Można się też zapoznać z wpisem dr hab. Marka Łazińskiego, prof. Uniwersytetu Warszawskiego: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ginekolozka-naukowczyni-i-in;7882.html

  4. Dziękuję za ciekawe informacje i doniesienia z badań. Spory kawał rzetelnej pracy, bardzo dużo inspiracji. Zrozumiały i staranny styl pisania no i podawanie źródeł. Brawo! Sporo kwestii do dyskusji, ale jeszcze nie wiem czy jest tutaj na to miejsce. Chętnie poczytam więcej, na te same i nowe tematy. Pozdrawiam serdecznie

    • Bardzo dziękuję za ten komentarz. Mam nadzieję, że inne artykuły będą równie interesujące. Ja ze swojej strony jak zawsze będę dokładać wszelkich starać do merytorycznej i stylistycznej strony tekstu. Pozdrawiam serdecznie.

  5. Pingback: Presja bycia szczęśliwym | Psychologia Współczesna

Dodaj komentarz