Ile imperatywów masz w swoim słowniku?

Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele z rad, odnośnie naszego samopoczucia i komfortu życia, jest podawanych w formie nakazów lub zakazów. Mając na uwadze własne zdrowie, stan psychiczny, dobro naszych najbliższych, często fundujemy sobie literaturę naszpikowaną imperatywami: „Bądź szczęśliwy!”, „Uśmiechaj się codziennie!”, „Przytulaj się przynajmniej kilka razy w ciągu dnia!”, „Pielęgnuj swoje hobby!”, „Nigdy nie mów nigdy!”, „Spotykaj się często z przyjaciółmi!”, „Uwierz w siebie!”, „Kochaj siebie!”, „Okazuj wdzięczność!”, „Bądź w zgodzie ze sobą!”, „Żyj w harmonii!”. Zalecenia te można by wymieniać jeszcze bardzo długo. Do tego dołączają się porady, które koniecznie musimy spełnić, żeby nasze życie było szczęśliwe, harmonijne i idealne. Literatura poradnikowa obfituje w dzisiejszych czasach w tytuły takie jak: „7 wskazówek, jak osiągnąć sukces”, „5 kluczowych zmian, które musisz wprowadzić w życie, żeby osiągnąć spokój”, „6 porad, które uczynią twój związek szczęśliwym” itd.

Chcąc, żeby nasze życie czy życie naszych najbliższych było lepsze, ciekawsze, milsze czy po prostu bardziej szczęśliwe, nierzadko staramy się zastosować do wszystkich nakazów i zakazów, które w przekazie społecznym związane są z dobrym samopoczuciem lub zdrowiem. Nie jest odkryciem, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich spełnić. Zamiast poczucia zwiększania się naszego poziomu szczęścia, odczuwamy wtedy rozczarowanie i frustrację.

Image by Gerd Altmann from Pixabay

Poza frustracją, wynikającą z niemożności spełnienia wszystkich imperatywów związanych z dobrym samopoczuciem, innym niebezpieczeństwem jest rozwinięcie w sobie poczucia, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, że nawet niemożliwe jest możliwe. Powoduje to, że bardziej niż w świecie realnych sukcesów, możliwości, ale i ograniczeń, zaczynamy żyć w świecie fantazji. Dlatego też, gdy tylko pojawiają się jakieś przeszkody i utrudnienia lub życie nie przynosi nam spektakularnych sukcesów, przeżywamy to bardzo negatywnie. Niekiedy może to skutkować obniżeniem poziomu poczucia własnej wartości, bo brak możliwości zrealizowania wszystkich imperatywów, które w naszym odczuciu powinny nam pomóc, musi oznaczać, że coś z nami jest nie w porządku.


Tekst pochodzi z artykułu W świecie imperatywów.

CHOROBA NIE JEST ZA KARĘ

Chodzimy do pracy, realizujemy różne projekty i przedsięwzięcia, ćwiczymy na siłowni, robimy zakupy, mamy poumawiane spotkania ze znajomymi i dodatkowo jeszcze kilka punków do odhaczenia na naszej liście obowiązków. I nagle pojawia się zupełnie nieoczekiwanie choroba, wprowadzając zamieszanie w tak dobrze funkcjonujący system. Buntujemy się: dlaczego akurat teraz musieliśmy się rozchorować – zupełnie jakbyśmy w życiu mieli wyznaczone konkretne dni na chorowanie. W większości wypadków traktujemy chorobę jako coś, co nie powinno się zdarzyć, nieprawidłowość i odchylenie od normy, jako wyraz naszej słabości lub źle zaplanowanego życia.

Choroba jako kryzys

Pomijając nieprzyjemne, często bardzo bolesne odczucia płynące z ciała, tym, co również wpływa na obniżenie samopoczucie jest fakt, że choroba wyrywa nas z utartej ścieżki, którą podążaliśmy w danym momencie życia. Bez względu na to, czy jest to przeziębienie, kontuzja, czy bardziej poważniejszy stan chorobowy, konfrontujemy się z nową, często niechcianą i niepożądaną na ten moment sytuacją, do której musimy się zaadaptować. W okresach, kiedy jesteśmy zdrowi, kiedy nic nam nie dolega, łatwo jest się przyzwyczaić do poczucia, że tak będzie już zawsze. Jeśli ewentualnie dopuszczamy myśl o pogorszeniu się zdrowia, wyobrażamy sobie, że stanie się to w dalszej, nie do końca sprecyzowanej przyszłości. Tymczasem błędne jest przekonanie, że zawsze wszystko musi iść po naszej myśli, zgodnie z naszymi pragnieniami, że skoro nie życzymy sobie kłopotów, to żadnych nie będziemy doświadczać. Marcin Fabjański, filozof, pisarz i trener, wskazuje w swojej książce „Stoicyzm uliczny” na to, że przeciwności są „nieodłączną częścią życia każdej istoty mieszkającej na tej planecie”. Dodaje, że „złościć się na nie to tak, jak mieć za złe słońcu, że zachodzi”. Warto więc mieć na uwadze, że każdy, nie tylko my, doświadcza trudności, chorób, przeszkód, bólu. Są to naturalne zdarzenia, z którymi wojny toczą się jedynie w naszych głowach, a które to wojny wynikają z mylnego założenia, że można przeżyć życie nie zaznając cierpienia. Założenie to może mieć również dalsze implikacje: skoro się rozchorowaliśmy, to znaczy, że coś zrobiliśmy źle. Choroba nie jest jednak końcem ery wiecznej szczęśliwości. Jest etapem, który – zarówno u osób postrzegających swoje życie jako szczęśliwe, jak i u malkontentów – naturalnie się wydarza, najczęściej wielokrotnie. Nie przekreśla więc postrzegania życia jako udanego i satysfakcjonującego.

Jest zatem bardziej niż prawdopodobne, że każdy jeszcze będzie przechodzić przez jakiś etap, w którym będzie się czuć słabiej, gorzej. Może to być choroba, kontuzja czy inna dolegliwość związana z bólem, cierpieniem. Błędne jest myślenie w kategoriach: nic złego mi się nie przydarzy, ale również niekorzystne, z punktu widzenia komfortu życia, jest stałe zadręczanie się wizjami chorób, które mogą nas dotknąć. W jednym ze swoich artykułów, Dorota Hołówka, psycholog, coach, założycielka Stowarzyszenia Nowej Psychologii, napisała, że „ciągłe martwienie się na zapas dla części osób jest czynnością nawykową”, a więc taką, której zmiana wymaga świadomości, nakładu pracy i zaangażowania. Odejście od nawykowego zamartwiania się może być zatem trudne, jednak warto pamiętać, że antycypowanie negatywnych zdarzeń nie tylko nie sprawi, że jutrzejsze troski przestaną istnieć, ale również pozbawi zadowolenia, które moglibyśmy czerpać, ciesząc się chwilą obecną, odbierając nam przy tym siłę, chęci i motywację do działania.

Przejść przez chorobę

W trakcie niedomagania bardzo ważny jest komfort chorego. Z jednej strony, gdy chorujemy, istotne jest odpowiednie myślenie, które nie obarcza nas dodatkowym stresem. Z drugiej strony – w miarę możliwości wsparcie najbliższych osób.

Choroba, wyrywając z utartych kolein, może powodować narastające poczucie winy, samooskarżanie albo też próbę tak kurczowego trzymania się utrwalonych schematów codziennego działania (poprzez uparte chodzenie do pracy czy wykonywanie wszystkich dotychczasowych obowiązków), że może to skutkować niebezpiecznym zaostrzeniem się samej dolegliwości. Tymczasem, jak wynika z obserwacji Kristin Neff, psycholożka badająca postawę współczucia wobec samego siebie, samokrytyka w tym przypadku daje złudne poczucie samokontroli, podczas gdy dużo zdrowsze jest zauważenie i zaakceptowanie faktu, że człowiek nie jest w stanie wszystkiego kontrolować. Biczowanie samego siebie za fakt, że rozchorowaliśmy się, nie tylko nie przywraca zdrowia, ale również obniża komfort chorowania, wpływa negatywnie na proces leczenia i kontakty z lekarzami. Sama choroba jako kryzys jest trudnym doświadczeniem, nie jest potrzebny dodatkowy stres wynikający z pejoratywnych myśli o samym sobie. Brené Brown, wykładowczyni nauk społecznych na Uniwersytecie Huston, analizująca w swoich badaniach zdolność człowieka do współodczuwania i kochania, zwraca uwagę na to, że warto jest prowadzić wewnętrzny dialog ze sobą jak z człowiekiem, którego byśmy kochali, dla którego chcielibyśmy jak najlepiej, którego byśmy wspierali. Pozbycie się języka pogardy, obwiniania i krytyki w stosunku do samego siebie jest istotne zwłaszcza w okresach osłabienia, choroby, niedomagania.

Na początku choroby lub w trakcie jej trwania gromadzą się w nas negatywne emocje – danie im ujścia ma często zbawienny skutek. Płacz jest tutaj często sygnałem, że czujemy się na tyle bezpiecznie, że wreszcie możemy przejść ze stanu czujności i pobudzenia do stanu równowagi i uspokojenia. Diagnoza, zmaganie się z systemem medycznym, czekanie na wizytę u lekarza oraz badania sprawiają, że poziom adrenaliny rośnie, a organizm jest cały czas w stanie alertu. Adriana Klos, psycholog i psychoterapeuta, zwraca uwagę na to, że łzy mogą być sygnałem, że organizm wreszcie wraca do stanu równowagi, a napięcie mięśni i wysoki poziom adrenaliny, które były potrzebne w pierwszym momencie konfrontacji z nową i trudną sytuacją, zaczynają ustępować.  „Wyrażanie emocji, także za pośrednictwem płaczu, świadczy o większej świadomości samego siebie, o odwadze i zgodzie na przyjęcie pomocy i rozwiązania problemu.” – dodaje psycholog. Proszenie o pomoc i pozwolenie sobie na jej przyjęcie jest jedną z ważniejszych umiejętności w trakcie choroby. Przyznanie się do tego, że nie radzimy sobie tak, jakbyśmy chcieli, jest często postrzegane przez nas jako słabość, porażka. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: daje siłę, ponieważ dzięki pomocy innym możemy sprawniej poradzić sobie z trudną sytuacją jaką jest choroba.

Osoby opiekujące się chorymi stanowią bardzo ważny element zarówno w procesie zdrowienia, jak również w niemniej ważnym odczuciu komfortu osoby chorej podczas okresu osłabienia. U osób opiekujących się chorymi może pojawić się lęk, czy dadzą sobie radę, czy będą w stanie być wsparciem dla osoby chorej. Poprzez branie na siebie ciężaru obowiązków, jakie musi udźwignąć osoba, która dba o chorego, może ona cierpieć równie dotkliwie, zmagając się z trudnościami poradzenia sobie ze stanem chorego i własnymi zobowiązaniami (zawodowymi, domowymi itd.). Potwierdza się to zwłaszcza w przypadku osób przewlekle chorych, gdzie opiekun może doświadczać wyczerpania naturalnych rezerw energetycznych organizmu. „Osoba, która bierze na siebie ciężar leczenia bliskiego takimi zdroworozsądkowymi sposobami, jak ‘bombardowanie’ pozytywnymi uczuciami, pełną akceptacją, chronieniem przed złym światem, prędzej czy później się wypali” – mówi psycholożka, Aneta Bartnicka-Michalska. Może nastąpić więc „przekroczenie granicy w kierunku pewnego rodzaju nadużycia, często zresztą na własne życzenie”. Ważne zatem przy skutecznym wspieraniu osoby chorej stają się dwie kwestie. Jedną jest zadbanie o siebie i pamiętanie, że nie jesteśmy lekarstwem na całe zło. Zaangażowanie i empatia są potrzebne, nie mogą jednak odbywać się kosztem samego siebie. Współodczuwanie nie jest również rozczulaniem się. Jest raczej zrozumieniem sytuacji chorego i zadbaniem o niego. Drugą kwestią staje się dobre zorganizowanie sytemu wsparcia, który nie będzie oparty na jednej osobie (czyli zazwyczaj na współmałżonku chorego, partnerze lub dorosłym dziecku). Taki model wsparcia daje choremu uwagę, pomaga w rozwiązywaniu bieżących trudności, daje poczucie bliskości i bezpieczeństwa, nie obciążając jednocześnie najbliższych osób, które wspierają osobę przechodzącą przez trudny okres.

Zdrowienie

Proces zdrowienia zawsze wymaga jakiegoś czasu. Co więcej, nie jest to proces jednolity, w którym krzywa poprawy jest tylko rosnąca. Możemy więc oczekiwać w trakcie zdrowienia, że pojawią się jeszcze gorsze momenty, dni, okresy i w związku z tym traktować je jako naturalne wydarzenie. Stresowanie się nimi i postrzeganie ich jako niezaprzeczalny dowód, że świat sprzysięga się przeciwko nam lub postrzeganie w kategoriach niewystarczającego starania się nas samych nie prowadzi na ogół do szybszego uleczenia się. Tym, co pomaga wyjść szybciej z trudnych sytuacji– jak wykazał w swoich badaniach Martin Seligman, twórca teorii wyuczonej bezradności i nurtu psychologii pozytywnej – jest nadzieja na poprawę losu i niezałamywanie się.  Sprzyja to budowaniu pozytywnego obrazu siebie, zwiększa możliwości adaptacyjne w trudnej sytuacji, jaką jest choroba i daje motywację do działania, co niewątpliwie usprawnia procesy zdrowienia. Już w latach 80. Robert Ader, psycholog, twórca psychoneuroimmunologii, zwracał uwagę na zależność między stanami psychicznymi a układem odpornościowym i procesami immunologicznymi. Koncepcje te rozwinął Carl Simonton, lekarz, onkolog, pionier psychoonkologii, wprowadzając Racjonalną Terapię Zachowania (RTZ) (stworzoną przez Maxie C. Maultsby’ego) do swojego programu pomocy pacjentom i osobom wspierającym. Elementy tego programu obejmują m. in. rozwój, edukację, relaksację, wizualizację, aktywność fizyczną, rozwijanie systemu wsparcia i umiejętności komunikacji z bliskimi. Badania naukowe wykazały, że zastosowanie programu tej terapii, jako uzupełnienie leczenia konwencjonalnego, przyczynia się do poprawy stanu chorego, przy zwiększonej jakości życia. W trakcie chorowania i podczas procesu zdrowienia możemy więc sobie pomóc, stosując chociażby niektóre z wyżej wymienionych elementów.

Nie unikniemy trudności w naszym życiu, tak samo jak nie unikniemy chorób. Wprawdzie zamartwianie się negatywnymi scenariuszami, które mogą zdarzyć się w przyszłości znacznie utrudnia cieszenie się chwilą obecną, jednak akceptacja okresów osłabienia jako naturalnych etapów w życiu na pewno ułatwi zmaganie się z dolegliwościami. Jak pisał Bolesław Prus: „Najciężej w życiu ma ten, kto usiłuje unikać trudności”. Postrzeganie więc choroby jako kryzysu, jednego z wielu w życiu, ułatwia szybsze przystosowanie się do nowej sytuacji poprzez obniżenie dyskomfortu wynikającego ze stresu oraz negatywnych myśli. I, o ile nie musi prowadzić bezpośrednio od szybszego wyzdrowienia, na pewno poprawia komfort samego chorowania, dbając o jakoś naszego życia.

Autor: Igor Rotberg


Dla zainteresowanych:

Fabjański, M. (2010). Stoicyzm uliczny, Warszawa: Czarna Owca
Maultsby jr., M. C. (2013). Racjonalna terapia zachowania, tłum. Wirga M., Żnin: Wydawnictwo Dominika Księskiego Wulkan
Neff, K (2011). Self-Compassion: Stop beating Yourself Up And Leave Insecurity Behind, New York: HarperCollins
Seligman, M (2011). Pełnia życia, tłum: Szymczak W., Poznań: Media Rodzina
Simonton, C., Matthews-Simonton, S., Creighton, J. L. (2006). Triumf życia, tłum. Bidziński A, Wrońska A. Łódź: Wydawnictwo Feeria