Niejednoznaczna strata

W codziennej praktyce psychoterapeutycznej często spotykam sytuacje, które trudno sklasyfikować jako typową stratę. W psychologii istnieje na to określenie: niejednoznaczna utrata (ambiguous loss). Pojęcie to stworzyła psycholożka, psychoterapeutka rodzin i badaczka Pauline Boss. To „strata bez zamknięcia”, której cechą charakterystyczną jest brak rytuałów pomagających pogodzić się z tym, co zostało utracone. W takich chwilach pacjentki i pacjenci tkwią w liminalnej przestrzeni, zawieszeni między tym, co było, a tym, co może, lecz nie musi się wydarzyć. Na przykład pojawiająca się utrata roli czy relacji, jak przy demencji u bliskiej osoby („Czy nadal jestem dzieckiem dla rodzica, który już mnie nie pamięta?”) albo w sytuacji, kiedy bliski umiera („Czy mogę już się pożegnać, czy nadal mogę się cieszyć, że żyje?”), nie może zostać opłakana jako strata ostateczna. Stan psychologicznej nieobecności, „tu, ale już nie tu” (here, but not here), uniemożliwia przejście do żałoby w klasycznym znaczeniu.

Tego typu żałoba nie tylko zatrzymuje proces opłakiwania, lecz także rodzi paradoksalny konflikt: z jednej strony na coś jest już za późno (bo widzimy, że strata dokonała się po części), a z drugiej strony wciąż czekamy, jakby na potwierdzenie ostateczne („coś jeszcze musi się zdarzyć”). U osoby doświadczającej niejednoznacznej straty ten stan żałoba trwa w formie oczekiwania i może prowadzić zarówno do przedłużającego się bólu, jak i do utrudnienia emocjonalnej adaptacji.

W terapii ważne jest, aby nazwać to doświadczenie, osadzić je w relacji terapeutycznej i wspólnie szukać sposobów na to, by „żyć dalej” mimo braku odpowiedzi, mimo braku zamknięcia. Model terapeutyczny, który proponuje Pauline Boss, odchodzi od idei ostatecznego „zamknięcia”. Zamiast tego skupia się na budowaniu odporności, znaczenia oraz na „oswajaniu niepewności”, czyli uczeniu się życia w warunkach, w których do prawdy nie da się dotrzeć. To szczególnie bliska mi perspektywa, o której pisałem w poście o zdolności negatywnej .

Fot. Leiada Krözjhen / Unsplash

Zdolność negatywna

Zdolność negatywna to umiejętność stanięcia twarzą w twarz z niepewnością — i powiedzenia sobie: „Nie wiem”. Nasz umysł uwielbia gotowe rozwiązania, bo kiedy pojawia się problem, od razu szuka mapy, planu czy schematu, by jak najszybciej się z nim uporać. Jednak to napięcie między pragnieniem jasności a brakiem ostatecznej odpowiedzi tworzy przestrzeń dla kreatywności, nowych pomysłów i głębszego zrozumienia siebie.

Angielski poeta, John Keats po raz pierwszy opisał tę zdolność w liście do swoich braci w grudniu 1817 roku jako zdolność bycia w niepewności i wątpliwościach bez irytującego pospiechu w poszukiwaniu faktów. Pojęcie to rozwinął później Wilfred Bion, wskazując, że tolerowanie frustracji i niewiedzy jest podstawową umiejętnością terapeuty, pozwalającą na głębsze poznanie pacjenta bez pochopnych ocen.

Kształtowanie tej umiejętności zaczyna się już we wczesnym dzieciństwie, gdy rodzice, zamiast natychmiast interweniować, wstrzymują się z reakcją i obserwują sygnały wysyłane przez dziecko. Dzięki temu uczy się ono, że moment niepewności to nie pustka czy zagrożenie, lecz strefa, w której można znaleźć najtrafniejsze rozwiązanie. W praktyce oznacza to, że zamiast od razu sięgnąć po słowa pocieszenia czy szybkie remedium, rodzice pytają: „Co się dzieje?” i poświęcają chwilę na refleksję nad przyczyną płaczu. Taki model wychowania sprzyja samoregulacji i otwartości na niewiedzę. Zatem fundament tej zdolności leży w sposób, w jaki opiekunowie prowadzą „dialog” z nieznanym — ucząc dziecko, że kryzys chwili to zaproszenie do wspólnego poszukiwania najlepszego rozwiązania, a nie powód do lęku.

Negatywna zdolność nie jest łatwa, ale poprzez świadome ćwiczenia możemy rozwijać odporność psychiczną oraz elastyczność kreatywną, nawet jako dorośli. Przyglądanie się lękom i wątpliwościom bez natychmiastowej interwencji wzmacnia regulację emocji. Możemy ćwiczyć praktykę uważności — pozwalając myślom wpływać i odpływać bez oceniania ich lub prób natychmiastowej ich zmiany — oraz świadomie mówić „nie wiem”, choć umysł podpowiada gotowe odpowiedzi. Gdy pojawią się trudne emocje, zamiast próbować je od razu zmienić czy stłumić, warto „posiedzieć” z nimi chwilę, obserwując je uważnie. Dzięki temu nasza odporność psychiczna wzrasta, a pustka staje się przestrzenią dla nowych pomysłów i głębszych relacji.

Fot. IR / Canva

Najgorsza jest ta niepewność

Image by Santiago Lacarta from Pixabay 05

Nasz umysł jest nastawiony na szukanie rozwiązań. Dzięki temu istnieje postęp cywilizacyjny – kiedy dostrzegamy problem, próbujemy się z nim zmierzyć. Radzimy sobie, czyli oswajamy trudność emocjonalnie, działamy praktycznie lub mentalnie, żeby ją usunąć. Natomiast niepewność jest problemem, którego pozbyć się do końca nie można. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć swojej przyszłości, choć próbujemy. Można powiedzieć, że niepewność walczy z naturalną skłonnością naszego umysłu do znajdowania odpowiedzi. Odpowiedź na pytanie,  co będzie za pół roku, brzmi „Nie wiem”. I tak naprawdę jest to jedyna realna odpowiedź. Jednak dla naszego umysłu „nie wiadomo co będzie” przypomina pustą przestrzeń. Umysł trudzi się, żeby ją zapełnić informacjami, danymi, sposobami rozwiązania. W tę pustą przestrzeń łatwo wpasowują się lęki, niepokoje, bezradność, schemat działania, jakim jest zamartwianie się.

Więcej o radzeniu sobie z niepewnością przeczytacie w wywiadzie Magdaleny Jankowskiej z psychologiem i psychoterapeutą Igorem Rotbergiem. Cały wywiad znajdziecie TUTAJ.

Fot. Santiago Lacarta / Pixabay